Sobota, 7 września 2024 r
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

W centrum uwagi

Arakhamia i strategia celowego osłabiania wpływów prezydenta ze strony partii Sługa Narodu

W czasie, gdy posłanka Maryana Bezugla, będąca jednocześnie wiceprzewodniczącą Komisji Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, aktywnie wyrażała swoje stanowisko w sprawie konieczności rezygnacji Załużnego, szef jej frakcji „Sługa Narodu” w Radzie Najwyższej Dawid Arakhamia, stał się obiektem wzmożonej uwagi w zeszłym tygodniu, po otrzymaniu swoich 15 minut sławy.

Światowe agencje informacyjne, stacje radiowe i publikacje cytowały jego wypowiedzi podczas wywiadu z Natalią Moseychuk. Publikacja ZAXID.net cytuje jego fragmenty, bo wypowiedzi są ciekawe i dziwne jednocześnie i może dlatego są interesujące, bo są dziwne.

Dlatego w tym wywiadzie Arakhamia zaskoczyła wszystkich wiadomością, że krwawa wojna rosyjsko-ukraińska mogła zakończyć się niemal bez rozpoczynania się w marcu 2022 roku. Co Ukraina powinna w tym celu zrobić? Tak naprawdę głupstwem jest odmowa przystąpienia do NATO, na co, delikatnie mówiąc, zbyt pochopnie się zgodziliśmy.

Tak jest, jeśli wierzyć słowom Arachamii, który powiedział Moseichukowi o postępie negocjacji ukraińsko-rosyjskich, które rozpoczęły się w lutym 2022 roku na Białorusi i były kontynuowane w marcu w Stambule. Jak mu nie wierzyć, skoro stał na czele ukraińskiej delegacji negocjacyjnej w imieniu prezydenta Ukrainy Władimira Zełenskiego.

Oto bezpośredni cytat z odpowiedzi Arakhamii na pytania ankietera dotyczące celów, jakie stawiała sobie rosyjska delegacja podczas negocjacji:

„- Celem delegacji rosyjskiej, moim zdaniem... oni naprawdę niemal do ostatniej chwili mieli nadzieję, że nakłonią nas do podpisania takiego porozumienia, abyśmy przyjęli neutralność. To była dla nich największa transakcja. Byli gotowi zakończyć wojnę, jeśli zgodzimy się – tak jak kiedyś Finlandia – na neutralność i zobowiążemy się, że nie przystąpimy do NATO.

– Tylko jeden punkt?

– Cóż, właściwie kluczową kwestią było to. Wszystko inne jest kosmetyczne i polityczne.

Według Arakhamii wszystko to okazuje się proste. Spełnić jeden punkt – nie przyłączać się do Sojuszu Północnoatlantyckiego, w którym jesteśmy teraz jak w niebie na czworakach, a potem – jeszcze dłużej.

Pamiętajcie, jak w marcu 2022 roku prorządowi mówcy niespodziewanie zaczęli aktywnie dyskredytować ideę wstąpienia do NATO. Twierdzili, że nie spieszy im się z przyjęciem nas, ale nie potrzebowaliśmy tego, byliśmy wow. Teraz zamierzamy pokonać Rosję, więc NATO nas o to poprosi. I jest w jakiś sposób zawodny, mało prawdopodobne, aby był gotowy do ochrony kogokolwiek, pomimo istnienia Artykułu 5 Sojuszu.

Jednym słowem łatwo jest porzucić ten pomysł. Chociaż jeszcze niedawno retoryka obozu prorządowego była zupełnie odwrotna. Kilka miesięcy wcześniej agresywnie zaatakowali także pomysł części polityków opozycji na osiągnięcie strategicznego partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi poza NATO. Podniosły się krzyki, że ktoś chce nas odwrócić od naszego głównego celu – pełnego członkostwa w Sojuszu. Chociaż w rzeczywistości wcale sobie nie przeszkadzali.

W związku z tym Kancelaria Prezydenta przygotowywała się na możliwość rezygnacji z członkostwa tak czy inaczej. Przynajmniej sprawdzała, czy opinia publiczna zdecydowała się na taki krok. W końcu dlaczego nie? Wielu Ukraińców byłoby skłonnych to zaakceptować, ponieważ wojna jest znacznie gorszą alternatywą.

Ale czy to naprawdę było najważniejsze, a wszystko inne to drobiazgi, „kosmetyczne, polityczne przyprawy”, jak zapewniała Arakhamia? Czy po półtora roku zapomniał o czymś? Możemy mu przypomnieć o innych pragnieniach Rosjan. Na przykład uznanie „DRL” i „ŁRL” za niezależne republiki w granicach obwodów donieckiego i ługańskiego oraz wycofanie wojsk ukraińskich z ich terytorium.

Oznacza to, że Ukraina musiała zgodzić się na utratę nie tylko tych krótkich, nieuznawanych republik, ale także oddać znacznie większe terytoria, które nie były jeszcze nawet okupowane. Ten sam Mariupol, który w czasie rokowań bohatersko się bronił, a także Kramatorsk, Słowiańsk, Bachmut itp.

Idziemy dalej zgodnie z rosyjskimi wymogami. Według nich Ukraina musi uznać Krym za podmiot Federacji Rosyjskiej. I myślisz o tym wszystkim? Zupełnie nie. Ukraina musi także uznać obwody zaporoskie i chersońskie za nowe prowincje Federacji Rosyjskiej i wycofać wojska ukraińskie ze swoich terytoriów.

To wszystko – z roszczeniami terytorialnymi (przynajmniej artykułowanymi w negocjacjach). Rosjanie „uprzejmie” zgodzili się na zwrot okupowanych terytoriów obwodów kijowskiego, czernihowskiego i sumskiego (swoją drogą z obwodu charkowskiego nie jest to do końca jasne). Jednak nasi bohaterscy obrońcy odepchnęli te terytoria bez zgody Rosji.

Ale Rosjanie nie ograniczyli się do żądań terytorialnych. O NATO już rozmawialiśmy, przejdźmy dalej. Czy zapomnieliście o „demilitaryzacji”? O co dokładnie chodziło: zmniejszenie składu Sił Zbrojnych Ukrainy z 250 tys. do 83,5 tys. osób. Nic, prawda? A potem zdobyć Ukrainę z niewielkim rozlewem krwi.

A także „denazyfikacja”, która, zdaniem ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa, oznaczała „szerokie prawa do języka rosyjskiego na Ukrainie” i „zaprzestanie prześladowań UKP MP na Ukrainie”.

Nie ma to jak „kosmetyka”, która faktycznie przypomina kapitulację. Na tym tle żądanie porzucenia NATO wygląda na drobiazg. Przypomnę, że Ukraina już raz porzuciła taki strategiczny cel – za prezydentury Wiktora Janukowycza. A po Euromajdanie wszystko to udało się łatwo przezwyciężyć i chęć członkostwa w Sojuszu została wpisana do tekstu Konstytucji.

Ale na tym „cuda” Arakhamii się nie skończyły. W wywiadzie nieoczekiwanie zszedł do sprawy byłego premiera Wielkiej Brytanii Borisa Johnsona. I nie tylko to wciągnął, ale uczynił go niemal głównym winowajcą niepowodzenia planu pokojowego.

„Co więcej, kiedy wróciliśmy ze Stambułu, Boris Johnson przyjechał do Kijowa i powiedział, że w ogóle nic z nimi nie podpiszemy – i po prostu walczmy” – powiedziała Arakhamia.

Jest mało prawdopodobne, aby szef frakcji Sługa Narodu udzielając wywiadu, miał na celu wyrządzenie krzywdy swojemu patronowi Władimirowi Zełenskiemu. Ale wszystko tak się potoczyło. Zachodni obserwatorzy już zaczynają spekulować na ten temat, twierdząc, że Ukraina mogła zatamować rozlew krwi już w pierwszym miesiącu wojny, jednak jej przywódcy ze względu na niezrozumiałe ambicje porzucili proces pokojowy.

Co więcej, wprowadzając do dyskursu Borisa Johnsona, Arakhamia zdawała się potwierdzać tezę o braku niezależności ukraińskiego rządu, o chwalebnej „kontroli zewnętrznej”. Chociaż tak naprawdę tezę o Johnsonie bardzo łatwo obalić. Trzeba tylko pamiętać, że ówczesny premier Wielkiej Brytanii przybył do Kijowa (gdzie wręczono mu ceramicznego koguta Wasilkowa) dopiero 9 kwietnia.

Do tego czasu po pierwsze negocjacje (czyli ich kolejna runda) już się zakończyły.

Po drugie, w okupowanej Buczy odkryto masowe groby tamtejszych mieszkańców torturowanych przez żołnierzy rosyjskich. Nie tylko Ukraina, cały świat był przerażony tymi obrazami. I jasne jest, że z takim fanatykiem nie można mówić o jakichkolwiek negocjacjach. Co więcej, Ukraina nie ma ani moralnego, ani politycznego prawa, aby dobrowolnie i bez walki oddać okupantowi choćby centymetr swojego terytorium.

spot_img
Argument źródłowy
spot_img

W centrum uwagi

spot_imgspot_img

Nie przegap