Wiosną 2022 roku prezydenci Zełenski i Duda mówili, że granica polsko-ukraińska stała się formalnością i z czasem w ogóle jej nie będzie.
Katastrofa polsko-ukraińska. Co dalej?
Wierzę, że – jak proroczo powiedział Władimir Zełenski – w przyszłości nie będzie granicy między Polską a Ukrainą… Andrzej Duda (3.05.2022)
Nie zdaliśmy tego egzaminu. Jeden z najważniejszych, a jednocześnie pozornie najłatwiejszych egzaminów, jaki pojawił się przed nami po 24 lutego 2022 roku. Te najłatwiejsze – przecież po bezprecedensowej solidarności, jaką Polacy okazali Ukraińcom i Ukrainie w pierwszych miesiącach wojny na pełną skalę, powstało wrażenie, że teraz rozwiązanie wszystkich naszych dwustronnych problemów jest rzeczą oczywistą .
Istnieją nawet złudzenia co do powstania konturów unii bałtycko-czarnomorskiej, o czym od czasu do czasu uwielbiają opowiadać ukraińscy eksperci, a nawet byli prezydenci. I oczywiście jest to prawda – nie trzeba być geopolitykiem, wystarczy spojrzeć na mapę i zapamiętać historię, aby zauważyć, że mniej lub bardziej trwała i stabilna państwowość na naszym terytorium istniała jedynie w ramach duże zjednoczenie od Bałtyku po Morze Czarne - mówimy o Rusi Kijowskiej lub Wielkim Księstwie Litewskim.
Ale gdy tylko rozpoczęły się konflikty społeczne, natychmiast staliśmy się częścią wielkich imperiów, które były nam obce - albo ze Wschodu, albo z Zachodu. Piękne i historycznie doniosłe deklaracje burzy jednak proza codzienności, która wymaga kompromisów, chęci wysłuchania innego punktu widzenia, ustępstw, a może nawet utraty pieniędzy i ostatecznie zmiany.
Wiosną 2022 roku prezydenci Zełenski i Duda oświadczyli, że granica polsko-ukraińska stała się formalnością, a potem w ogóle jej nie będzie. W lutym 2024 roku granica nie tylko istnieje, ale jest zablokowana, ukraińskie zboże wyzywająco wylewa się na asfalt, a obok przejeżdża kierowca traktora z apelem do Putina o „przywrócenie porządku”. Trudno to nazwać inaczej niż katastrofą.
Co doprowadziło do tej katastrofy i czy można było jej uniknąć? Różnice pomiędzy rynkami rolnymi Polski i Ukrainy, wielcy ukraińscy właściciele ziemscy i drobni polscy rolnicy, tranzyt zboża, które „dziwnie” zaczęło trafiać na polski rynek – o tym wszystkim mówiło się już wiele w ukraińskiej przestrzeni informacyjnej. Można to jednak uznać za przyczynę sporu gospodarczego, a nie napięcia społeczno-politycznego, które trwa od ponad sześciu miesięcy.
Zgadzam się, że nie każdy spór gospodarczy przeradza się w tak długotrwały kryzys. Przecież czy poszczególne grupy rolników lub przewoźników mogłyby zablokować granicę polsko-ukraińską, powiedzmy, w marcu 2022 roku? W tamtych czasach, gdy Polacy masowo spotykali się z Ukraińcami na dworcach swoich miast, osiedlali ich w mieszkaniach i okazali chyba największą solidarność od czasu powstania związku zawodowego o tej samej nazwie w 1980 roku.
Jest mało prawdopodobne, aby wówczas możliwa była blokada granicy. Dlaczego to samo społeczeństwo milczy lub zajmuje stanowisko „nie wszystko jest takie proste” w sprawie blokady granicy? Oznacza to, że przyczyna jest głębsza i bardziej globalna niż tylko zderzenie interesów gospodarczych. Ukraina straciła zaufanie i przychylność polskiego społeczeństwa – i to sprawiło, że blokada granicy stała się elementem wewnętrznej polskiej gry politycznej, a polskie rządy (zarówno Morawiecki, jak i Tusk) pozostają w tej kwestii zaskakująco bierne .
Jak to się stało? Jak w ciągu dwóch lat przeszliśmy od bezprecedensowej solidarności między Polakami i Ukraińcami do takiego poziomu nieufności, który umożliwia blokadę granic w czasie wojny? Aby spróbować to zrozumieć, warto prześledzić trajektorię stosunków polsko-ukraińskich na przestrzeni ostatnich dwóch lat. Trajektoria, która niestety przerodziła się w spiralę katastrofy.
Okres pierwszy. Pozytywny
Inwazja rosyjska na pełną skalę chwilowo zneutralizowała wszystkie wieloletnie spory między Polską a Ukrainą. W obliczu katastrofy egzystencjalnej po prostu niewłaściwe jest dalsze spieranie się o odmienne wizje poszczególnych postaci historycznych. Dlatego temat ten zniknął następnie z dwustronnej agendy.
Powstał jednak ogromny ruch ochotniczy, który wspiera Ukraińców, którzy uciekli przed wojną do Polski. Niedawno musiałem wziąć udział w konferencji studenckiej, która nie miała nic wspólnego tematycznie z Ukrainą.
A jeden z prelegentów zapytał słuchaczy – młodych Polaków z różnych regionów kraju – którzy z nich dwa lata temu zaangażowali się w pomoc Ukraińcom. Wszyscy podnieśli ręce. I to jest wspaniała (i co najważniejsze, dość typowa) ilustracja skali aktywności wolontariackiej wśród Polaków wiosną 2022 roku. Niektórzy nazywają to „drugim cudem polskiej solidarności” (pierwszym były lata 80. i wydarzenia związane z NSZZ „Solidarność”).
15 marca premier Mateusz Morawiecki i lider PiS Jarosław Kaczyński wraz z premierem Słowenii Janezem Jansą i premierem Czech Peterem Fialą jako pierwsi europejscy politycy najwyższego szczebla odwiedzili Kijów po rozpoczęciu inwazji na pełną skalę.
Jednocześnie Kaczyński stał się pierwszym i jedynym politykiem zachodnim, który zaproponował wprowadzenie na Ukrainę misji pokojowej NATO. W kwietniu Andrzej Duda wraz z prezydentami krajów bałtyckich został pierwszym prezydentem, który przybył do Kijowa po 24 lutego 2022 roku.
Z kolei wizytę Dudy w Kijowie 22 maja, kiedy wypowiadał się w Radzie Najwyższej z propozycją nowego porozumienia dobrosąsiedzkiego i finansowania powojennej odbudowy Ukrainy za pomocą zamrożonych rosyjskich pieniędzy, polska prasa określiła jako historyczną, a wielu eksperci nazwali to długo oczekiwanym pozytywnym zwrotem w stosunkach polsko-ukraińskich.
Okres ten był doskonałą okazją do ostatecznego zakończenia wszelkich historycznych sporów dzielących Polaków i Ukraińców. Po części Polacy czekali na pewien gest strony ukraińskiej 11 lipca, w dniu pamięci ofiar tragedii wołyńskiej.
Taki gest wydarzył się naprawdę – właśnie tego dnia Władimir Zełenski podpisał ustawę rozszerzającą prawa obywateli polskich na Ukrainie (ustawa ta odzwierciedlała przyjęte wcześniej polskie prawo dotyczące obywateli Ukrainy). Nie był to jednak gest, który mógłby całkowicie zamknąć temat Wołynia, a jedynie pół-nuta pożądania.
Władze ukraińskie postanowiły milczeć bezpośrednio w sprawie tragedii na Wołyniu. A przyjęcie tej ustawy stało się bardziej formalnością dyplomatyczną niż realnym wsparciem, bo ilu Polaków tak naprawdę chciało uzyskać zezwolenie na pobyt na Ukrainie w 2022 roku?
Pęknięcie
Punkt zwrotny, kiedy zaufanie do Ukrainy zaczęło spadać wśród polskich elit i społeczeństwa, nazywany jest często incydentem ze spadnięciem rakiety w Przewoduwie (pisze o tym zwłaszcza dziennikarz Zbigniew Parafianowicz, powołując się na źródła bliskie ówczesnemu rządowi RP). w książce „Polska w stanie wojny”). A dokładniej nie sam incydent, ale reakcja władz ukraińskich na niego.
Kategoryczne zaprzeczanie samej możliwości, że był to ukraiński pocisk przeciwlotniczy, nie tylko zaprzeczało oficjalnemu stanowisku Polski, ale także uniemożliwiało wypracowanie jednoznacznego wspólnego stanowiska polsko-ukraińskiego w tej sprawie. Przecież ówczesny Minister Obrony Narodowej Mariusz Błaszczak, biorąc pod uwagę ten incydent, wysunął propozycję, aby oferowane wówczas Polsce niemieckie systemy obrony powietrznej Patriot zostały przeniesione na Ukrainę i rozmieszczone wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej.
Gdyby strona ukraińska poparła wówczas tę propozycję, możliwe byłoby utworzenie wspólnego wschodnioeuropejskiego (nie ulega wątpliwości, że do takiej polsko-ukraińskiej inicjatywy przystąpiły te same kraje bałtyckie) głosu dyplomatycznego, który byłby potężnym narzędzie wywierania presji na rządy zachodnie, aby przyspieszyły dostawy broni na Ukrainę. Kijów jednak wdał się w konfrontację z Warszawą, z której nikt nie skorzystał. Prokuratura zawiesiła śledztwo w sprawie katastrofy rakiety w Przewodowie w styczniu 2024 r. W oficjalnym komunikacie podano, że śledztwo zostało zawieszone z powodu... braku współpracy ze stroną ukraińską.
Niewłaściwa symbolika
Incydent w Przewodowie zapoczątkował zmianę trendu w stosunkach dwustronnych, ale do dzisiejszego katastrofalnego braku zaufania jeszcze daleka droga. W 2023 r. miało miejsce kilka skrajnie niewłaściwych kroków pod względem symboliki i rozgłosu medialnego, które znacznie przyspieszyły tę tendencję.
W maju ówczesny przedstawiciel polskiego MSZ Łukasz Jasina w wywiadzie odpowiedział na pytanie dziennikarza: „Czy Zełenski powinien przepraszać za Wołyń?” (przypomnę, że w 2023 roku przypada 80. rocznica rozpoczęcia tragedii na Wołyniu) odpowiedział, że „Prezydent Zełenski musi wziąć na siebie wielką odpowiedzialność”.
I mało prawdopodobne, aby ktokolwiek poświęcił temu wywiadowi poważną uwagę, gdyby nie nieproporcjonalnie ostra reakcja ambasadora Ukrainy w Polsce Wasilija Zvaricha, który następnego dnia nie tylko oskarżył Jasinę o próbę narzucenia Prezydentowi Ukrainy tego, co powinien tak, ale jednocześnie podkreślił, że w pytaniu nie ma alternatywy dla formuły „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” (która w rzeczywistości nie jest polsko-ukraińska, ale niemiecko-polska i pojawiła się w zupełnie innym kontekście) Historyczne pojednanie polsko-ukraińskie.
Doszło do medialnego skandalu, większość polskich mediów opublikowała oświadczenie ambasadora Ukrainy, a w przededniu okrągłej rocznicy wytworzyła się atmosfera, która z pewnością nie sprzyjała ostatecznemu pojednaniu.
Później w Sejmie miało miejsce dobre i obiecujące przemówienie Marszałka Rady Najwyższej Rusłana Stefanczuka, który mówił o konieczności nadania powyższej formule prawdziwego znaczenia, a potem… nic. 11 lipca w Łucku odbyły się uroczystości z udziałem Dudy i Zełenskiego, ale nie zaproponowano żadnej nowej formuły pojednania ani niczego, co mogłoby położyć kres dwustronnym sporom historycznym. Co więcej, na portalach społecznościowych Dudy podano po fakcie, że w Łucku czczono pamięć „zaginionych Polaków”, a na portalach Zełenskiego – „ofiar Wołynia”.
Wkrótce doszło do kolejnego skandalu medialnego, który niemal powtórzył majowy skandal Yasina-Zvarich. Tym razem rozmawialiśmy o protestach rolników. W wywiadzie ówczesny szef biura polityki międzynarodowej Kancelarii Prezydenta RP Martin Przydacz powiedział, że „warto, aby Ukraina zaczęła doceniać rolę, jaką Polska odegrała dla niej przez ostatnie miesiące .”
I znów ten konkretny wywiad nie zyskałby dużego rozgłosu, gdyby następnego dnia Ambasador RP nie został wezwany do Ministerstwa Spraw Zagranicznych Ukrainy w celu wyjaśnienia tych słów. Ten sam ambasador Bartosz Cichocki, który jako jedyny ambasador państwa UE nie opuścił Ukrainy przed 24 lutego 2022 r.
Ponadto telefon Ambasadora RP w Ministerstwie Spraw Zagranicznych odbył się 1 sierpnia, w dniu pamięci o Powstaniu Warszawskim 1944 r. W dniu, w którym tradycyjnie w Warszawie odbywają się masowe akcje patriotyczne. Czy warto wspomnieć, jak wpłynęło to na opinię publiczną na temat Ukrainy w Polsce? A ile w sieciach społecznościowych krążyło spekulacji, że Ukraina „pogratulowała” mieszkańcom Warszawy z okazji rocznicy…
Co więcej, regularne stały się wspólne publiczne próby „gryzienia” się nawzajem. Ze strony polskiej można to wytłumaczyć kampanią przed wyborami do Sejmu. PiS próbował zmobilizować elektorat konserwatywno-nacjonalistyczny i ważne było dla niego pokazanie, że ważniejsze są dla niego interesy Polski niż „sprawa ukraińska”.
Ogólnie rzecz biorąc, polskie elity polityczne w okresie przedwyborczym okazały się Europejczykami – w najgorszym tego słowa znaczeniu. Kiedy politycy brytyjscy, francuscy czy niemieccy wykorzystują temat wojny na Ukrainie w swojej wewnętrznej walce politycznej, choć jest to cyniczne, jest to zrozumiałe. Wojna jest od nich daleka, a dla ich społeczeństw jest raczej abstrakcją od telewizji. Kiedy jednak przedstawicielom polskiego establishmentu politycznego nie udało się podnieść kwestii wojny i wsparcia dla Ukrainy ponad podziały polityczne, pojawiają się pytania.
Na poziomie retorycznym wszyscy (może z wyjątkiem skrajnie prawicowej Konfederacji) uznają egzystencjalne znaczenie zwycięstwa Ukrainy dla przyszłości Polski. Ale jeśli chodzi o konkretne kwestie, okazuje się, że poparcie dla Ukrainy w tej wojnie można postawić „na długiej kolejce” przed walką o tę czy inną część elektoratu. Zachowanie to stało się zauważalne w czasie kampanii wyborczej, a jeszcze bardziej widoczne było w czasie blokady granicy, ale o tym później.
Po stronie ukraińskiej... trudno wytłumaczyć niektóre działania krajowych urzędników. Powiedzmy, dlaczego przedstawiciel handlowy Ukrainy Taras Kachka 18 września (w dniu, w którym Ukraina złożyła pozew przeciwko Polsce w WTO) opublikował na Twitterze post w języku polskim: „Dbam o Wasze i nasze rolnictwo”?
To nawiązanie do sformułowania „Za wolność naszą i waszą” (które pojawiło się podczas powstania listopadowego 1831 r.) zostało odebrane po prostu jako lekceważenie polskiej historii i próba wyśmiewania Polaków. Już następnego dnia prezydent Zełenski z mównicy ONZ niemal oskarżył Polskę o współpracę z Federacją Rosyjską. Andrzej Duda odpowiada równie niewłaściwym porównaniem Ukrainy do utopionego mężczyzny (pamiętajcie szczyt kampanii wyborczej w Polsce). Już wtedy można było powiedzieć, że po solidarności pierwszych miesięcy wojny na pełną skalę nie pozostał ślad.
Następnie kolejną aferę wywołał Polski Instytut Pamięci Narodowej (INR), który w grudniu umorzył śledztwo w sprawie akcji nad Wisłą, podając absurdalne wyjaśnienie, że jest to środek „prewencyjny” i nie ma charakteru represyjnego. Jest prawdopodobne, że ta „ekstrawagancka” (w istocie skandaliczna i ani historycznie, ani politycznie nieuzasadniona) decyzja była próbą obecnego konserwatywnego kierownictwa IPP głośnego „zatrzaśnięcia drzwiami” (a jednocześnie igrania z wyborcami PiS ) na tle pogłosek o zamiarze nowego rządu przedwczesnej zmiany kierownictwa lub wręcz likwidacji IPP.
I po raz kolejny dialog polsko-ukraiński stał się ofiarą wewnętrznych procesów politycznych w Polsce. O ile wcześniej można było argumentować, że mimo wszystkich problemów związanych z tragedią wołyńską, sprawa akcji „Wisła” w stosunkach dwustronnych została ostatecznie zamknięta (wszak Senat RP potępił ją jako zbrodnię komunistycznego reżimu PRL-u) 1990), to tą decyzją Polski INP ponownie stworzył problem – dosłownie niespodziewanie.
Granica
Równolegle ze wszystkimi wymienionymi skandalami rozwijał się kryzys zbożowy i protest przewoźników. Blokada granicy rozpoczęła się jesienią, kiedy atmosfera w stosunkach dwustronnych i wzajemnym zaufaniu (zarówno na poziomie politycznym, jak i publicznym) została już podważona. Ponadto w Polsce miał miejsce proces transformacji władzy, z którym wielu ukraińskich publicystów i obserwatorów wiązało szczególne nadzieje.
„Proeuropejski” Donald Tusk, ich zdaniem, powinien był zająć twarde stanowisko wobec przewoźników i szybko odblokować granicę. Tak się nie stało. Blokada granic stała się elementem wewnętrznej walki politycznej w Polsce.
PiS stara się wykorzystać sytuację na granicy do dalszej destabilizacji sytuacji w kraju i doprowadzenia do wyborów, a rząd koalicyjny (z PSL w składzie) stara się zyskać przychylność odpowiedniego elektoratu, który popiera żądań protestujących. Polskie społeczeństwo, rozczarowane Ukrainą, pozostaje raczej bierne, zwłaszcza że rolnicy i przewoźnicy mają po części rację, więc nawet ci, którzy potępiają ich metody, właśnie uznają prawo do protestu.
Ukraina chroni Polskę?
Ostatnim i pozornie konkretnym argumentem ukraińskich publicystów i polityków na ten temat jest to, że Ukraina kosztem bohaterskiej walki chroni Polskę przed rosyjską inwazją. A w tej sytuacji blokowanie granicy jest po prostu niemoralne, niezależnie od interesów ekonomicznych. Ale niestety argument ten ma coraz mniejsze oddziaływanie na polski rząd i społeczeństwo.
Po pierwsze, istnieje świadomość, że bezpieczeństwo Polski zależy dziś w znacznie większym stopniu od jedności i zdolności obronnych NATO i świata zachodniego jako całości, niż od powodzenia obronności Ukrainy.
Po drugie, prawie 40-milionowe społeczeństwo nie może przez dwa lata zachować tego samego entuzjazmu i zapału we wspieraniu Ukrainy, jak w pierwszych miesiącach wojny na pełną skalę. Długa wojna wymaga strategicznego i systemowego myślenia, także w stosunkach dyplomatycznych z sąsiadami.
Dyplomacja ukraińska jest reakcyjna. Ukraińscy urzędnicy reagują na pewne wydarzenia po fakcie, kiedy już miały miejsce. Często reagują zbyt emocjonalnie i niewłaściwie, próbując nie dojść do kompromisu, ale trzymać się swojej linii, nie myśląc o możliwych konsekwencjach.
Jednocześnie w sytuacji Polski w ciągu ostatnich dwóch lat w ogóle nie uwzględniono specyfiki polskiej kultury politycznej, oczekiwań polskiego społeczeństwa i drażliwych dla tego kraju tematów. Wydaje się, że w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Ukrainy i Kancelarii Prezydenta polskim kierunkiem zajmują się ludzie, którzy albo otwarcie nie lubią tego kraju, albo nigdy nie byli w Polsce i nie rozmawiali z żyjącym Polakiem. To właśnie brak poczucia Polski, w połączeniu z brakiem ukraińskiej strategii wobec Polski, spowodował, że społeczeństwo polskie przestało być wrażliwe na wojnę ukraińską.
Ponadto taktyka nieuznawania prawa protestujących do negocjacji ze stroną ukraińską okazała się nieskuteczna. Jeśli w ostatnich miesiącach ukraińscy dyplomaci pojawiali się na granicy, to tylko w celu porozumiewania się z policją lub ukraińskimi kierowcami, którzy utknęli w kolejkach.
W tym samym czasie próbowano rozmawiać z urzędnikami w Warszawie. Nie było żadnych negocjacji z samymi protestującymi, a jedynie sugestie (a nawet bezpośrednie oskarżenia), że ich działania wspierają Federację Rosyjską i oczekiwania, że sytuację rozwiążą polski rząd lub urzędnicy UE. Jednak żądania protestujących (zarówno przewoźników, jak i rolników) dotyczyły bezpośrednio Ukrainy.
Co więcej, protesty rolników nie są wąską kwestią dwustronną, ale trendem ogólnoeuropejskim. Dlatego też, czy nasi dyplomaci tego chcą, czy nie, będziemy musieli rozprawić się z rolnikami i szukać z nimi kompromisów. W przeciwnym razie takie protesty będą towarzyszyć całej i tak już trudnej drodze Ukrainy do członkostwa w UE.
Niechęć do komunikowania się z protestującymi wskazuje jednak na kolejny symptom charakterystyczny dla ukraińskiego (postsowieckiego) stylu dyplomacji – nieuznawania społeczeństwa jako strony dialogu.
Dlatego ukraińscy dyplomaci właściwie nie współpracują ze społeczeństwami innych krajów. Stąd liczne problemy z nieudanymi wypowiedziami, niemożnością znalezienia akceptowalnej formuły pojednania w kwestiach historycznych, niewłaściwą symboliką, a w ostateczności z protestującymi na granicy. Nie wszystko da się rozwiązać za pomocą władzy, zwłaszcza w krajach demokratycznych, gdzie każdy polityk na każdym kroku robi tylko i wyłącznie biorąc pod uwagę oceny.
Rosyjski ślad
Czy w całej tej historii jest jakiś rosyjski ślad? Oczywiste i bezwarunkowe. Trzeba być bardzo naiwnym człowiekiem, żeby sądzić, że Rosjanie nie wykorzystają tak dogodnej okazji do wywołania niezgody między Polakami i Ukraińcami. Zdecydowane poparcie blokady przez jawnie antyukraińskie ugrupowania polityczne także może być oznaką rosyjskiej ingerencji, ale przede wszystkim skandaliczne wydarzenia ostatnich tygodni świadczą o rosyjskim śladzie.
Protesty polegające na rozsypywaniu zboża na drogach nie mają dla samych protestujących żadnego praktycznego znaczenia, ale powodują niesamowitą szkodę w postrzeganiu Polski na Ukrainie. To jawna prowokacja, której cel jest daleki od ochrony praw polskich rolników. I całkiem można przypuszczać, że w Polsce pomysł tej prowokacji nie pojawił się.
Drugą, jeszcze brutalniej przeprowadzoną prowokacją, był kierowca traktora wzywający Putina do „zaprowadzenia porządku” z Ukrainą, Brukselą i polskim rządem. Dobrze, że polska prokuratura już zajęła się tą sprawą. Im dłużej trwa blokada, tym więcej może być takich prowokacji.
Rozumiejąc to, należy jednak unikać pokusy oskarżania wszystkich protestujących o pracę na rzecz Federacji Rosyjskiej. Jeden z liderów protestu, Michał Kołodziejczak, został po raz pierwszy wybrany do Sejmu z ramienia Koalicji Obywatelskiej, a w grudniu (w czasie trwania blokady) został wiceministrem rolnictwa.
Dlatego jeśli będziemy generalizować, szybko dojdziemy do wniosku, że Donald Tusk jest agentem Federacji Rosyjskiej. A to na pewno jest droga donikąd. Wpływy rosyjskie istnieją, ale nie wykluczają samego problemu, którym należy się zająć. Jeśli nie będzie problemu, Federacja Rosyjska nie będzie miała możliwości organizowania dalszych prowokacji.
Co dalej?
Przede wszystkim trzeba ugasić ogień. Koniec z blokadą. Propozycja prezydenta Zełenskiego, aby spotkanie na szczycie odbyło się bezpośrednio na granicy, mogłaby być dobrym krokiem w tym kierunku. A także propozycja premiera Tuska, aby uznać przejście graniczne za infrastrukturę krytyczną, co uniemożliwi na poziomie legislacyjnym przeprowadzanie tam protestów i blokad.
Tusk odrzucił jednak propozycję Zełenskiego i tutaj warto zwrócić uwagę na argumentację. „Strona ukraińska rozumie też, że lepiej prowadzić te negocjacje na poziomie technicznym, aby posiedzenie rządu nie miało wartości symbolicznej – przecież nie potrzebujemy symboliki w stosunkach.
Cały świat widzi, jak zdeterminowani jesteśmy, aby pomóc Ukrainie, i nie ma potrzeby dalszych jasnych gestów solidarności”. No cóż, nawet po chłodnej (pod względem pogody i atmosfery) styczniowej wizycie
Tuska dało się zauważyć, a po tych słowach można śmiało powiedzieć, że romantyczny okres w stosunkach polsko-ukraińskich dobiegł końca, nawet na poziomie retoryki politycznej. Jeśli strona ukraińska to zrozumie i zacznie interpretować stosunki z Polską z punktu widzenia pragmatyzmu i negocjowalności, może to być plus.
Jednak tym, co zdecydowanie zaskoczyło w słowach Tuska, była proponowana data posiedzenia rządu w Warszawie – 28 marca. Oznacza to, że polski premier proponuje, aby problem blokady granicy pozostał nierozwiązany przez ponad miesiąc. I to podczas wojny na pełną skalę.
W odpowiedzi na to oświadczenie ukraińscy urzędnicy postanowili... przyjechać na granicę, zrobić zdjęcie i oświadczyć, że do spotkania nie doszło, bo Polacy nie przyjechali. Dla kogo i po co wystosowano to démarche, a co najważniejsze, w jaki sposób rozwiąże problem – to oczywiście pytania retoryczne.
Ukraińska dyplomacja musi dorosnąć. Przestańcie robić widowisko, przestańcie bawić się w cynizm, przestańcie „załamywać ręce” partnerom (zwłaszcza partnerom, od których w dużej mierze zależą dostawy broni). Musimy nauczyć się myśleć strategicznie, być gotowi na dialog i kompromis, pracować nie tylko z elitami, ale także ze społeczeństwami.
Ale najważniejsze, że Ukraina musi sama odpowiedzieć sobie na pytanie: czego chcemy od Polski? Jak Ukraina widzi stosunki polsko-ukraińskie za pięć, dziesięć, dwadzieścia lat? Jaką strategiczną wizję przyszłości Ukraina oferuje Polsce? I na tym bazuj.
Przewidywalność jest jedną z głównych cech wymaganych do ustanowienia udanego partnerstwa dwustronnego. Bez jasnej strategii kolejny kryzys, okraszony krótkowzrocznymi wypowiedziami polityków obu stron, jest tylko kwestią czasu.