Ideologie skrajnie prawicowe stają się coraz bardziej powszechne na Zachodzie, ale Ukraina jest gotowa walczyć z tym trendem.
Skandaliczny premier Węgier Viktor Orban po raz kolejny wygłosił cyniczną wypowiedź w sprawie Ukrainy , zarzucając krajom NATO „strategicznie błędną” decyzję o pomocy Kijówowi po otwartej rosyjskiej inwazji, gdyż jego zdaniem Rosjanie nie przegrają, a nie będzie nie będzie zmiany władzy na Kremlu. Kilka dni wcześniej jego ideologiczny sojusznik, premier Słowacji Robert Fico, nazwał rosyjską agresję na Ukrainę „zamrożonym konfliktem”, nalegając na „negocjacje” między Kijowem a Moskwą. Europejscy zwolennicy „kompromisów” z kremlowskim dyktatorem Władimirem Putinem wyraźnie ożywili się w obliczu nieoczekiwanego zwycięstwa sił skrajnie prawicowych w wyborach parlamentarnych w Holandii, a także w oczekiwaniu na rosnącą popularność prawicy w kluczowych państwach UE – Niemczech i Francji . Nastroje antyeuropejskie i skrajnie prawicowe, jak przyznają zachodni analitycy , niestety stają się głównym nurtem, co niesie ze sobą pewne ryzyko dla Ukrainy. Dlaczego prawicowe, antyliberalne wartości stały się tak istotne dla mieszkańców Zachodu i jaka może być najbardziej optymalna reakcja Ukrainy na takie zagrożenie, przeczyta w autorskim felietonie „Apostrof” psycholog polityczna Swietłana Czunikhina.
Beneficjenci demokracji i wolnych wyborów na świecie w coraz większym stopniu stają się siłami, które nie szanują zarówno demokracji, jak i wolności. W wyborach parlamentarnych w Holandii liderem pod względem liczby otrzymanych głosów był Geert Wilders i jego Partia Wolności (co za ironia!) – skrajnie prawicowa siła polityczna opowiadająca się za opuszczeniem kraju przez UE i oczyścić go z muzułmańskich imigrantów. Premier Węgier Viktor Orban powitał tę wiadomość entuzjastycznym tweetem, w którym oznajmił, że z Holandii wieje „wiatr zmian”. Orbán, który sprawuje urząd przez łącznie 17 lat, nie bez powodu cieszy się z „zmian”: on i Wilders mają podobne zdanie co najmniej w dwóch kwestiach – eurosceptycyzmu i lojalności wobec putinowskiej Rosji.
Na Słowacji nowym (starym) premierem po wrześniowych wyborach został Robert Fico, lider partii Kierunek – Socjaldemokracja (demokracja!). Kolejny przyjaciel Putina w Europie.
Rok wcześniej we Francji skrajnie prawicowa partia Marine Le Pen zdołała 10-krotnie zwiększyć liczbę swoich mandatów w parlamencie.
Wybory do niemieckiego Bundestagu zaplanowano na 2025 rok. I widać sukces skrajnej prawicy – Alternatywa dla Niemiec z pewnością zyskuje na znaczeniu politycznym. Rośnie liczba przeciwników militarnego i politycznego wsparcia Ukrainy w wojnie z rosyjską agresją na czele państw europejskich.
Wszystkie te partie i wszystkich tych polityków, oprócz nastrojów antyukraińskich, łączy wspólne pragnienie „odcięcia się” od otwartej Europy. I w zasadzie także z otwartego świata. Ich celem jest, jeśli nie autarkia, to coś jej bliskiego. Powrót społeczeństw do autentycznej przeszłości, bez muzułmańskich imigrantów i wkładów w utrzymanie europejskiej biurokracji. A ich wyborcy w większości się z tym zgadzają.
Donald Trump chce czegoś podobnego dla Stanów Zjednoczonych, a wraz z nim, według ostatnich pomiarów, tego samego chce 47% Amerykanów. Odgradzaj migrantów od ściany. Zerwanie ze zobowiązaniami euroatlantyckimi. Powrót Ameryki do korzeni. A szanse, że ponownie zostanie prezydentem, są duże.
A oto kolejna sensacja polityczna ostatnich czasów - były prezenter telewizyjny i biznesmen Javier Miley został prezydentem Argentyny. Na pierwszy rzut oka niewiele przypomina on postacie wymienione powyżej. Chce zastąpić walutę krajową dolarem, nie lubi Putina i innych przywódców niewolnego świata, a wręcz przeciwnie, ponad wszystko ceni wolność. Jeśli jednak kopać głębiej, można dostrzec wspólne przyczyny jego politycznego triumfu i sukcesów europejskich populistów – podobnie jak oni wygrał wybory na fali powszechnego protestu przeciwko znienawidzonemu establishmentowi.
I wydaje się, że to jest nerw chwili obecnej. Współczesna polityka (i politycy) są bliscy moralnego bankructwa. Coroczne badanie opinii publicznej EdelmanTrustBarometr w 27 krajach pokazuje, że ludzie mają coraz mniejsze zaufanie do instytucji. Nie tylko rządowi, ale także mediom i organizacjom publicznym. Jedynym wyjątkiem jest biznes. Ludzie wszędzie ufają biznesowi, ale to nawet nie jest problem. Problemem jest dramatyczna różnica w zaufaniu między bogatymi i biednymi. Z punktu widzenia pierwszego świat jest w miarę niezawodny, a instytucje funkcjonują prawidłowo. W przypadku tego ostatniego sytuacja jest odległa od przypadku, a instytucje zdolne są jedynie do bierności lub zdrady.
Albo coś innego. Według projektu WorldInequalityLab w ciągu ostatnich 200 lat przepaść między bogatymi i biednymi na świecie znacznie się zwiększyła. W 1820 r. najbiedniejsze 50% światowej populacji kontrolowało 14% światowych dochodów, ale do 2020 r. ich udział w światowym tortie spadł do 7%. Te 200 lat obejmowało dwie rewolucje francuskie, jedną październikową rewolucję socjalistyczną, dwie wojny światowe oraz niezliczone mniejsze wojny i rewolucje. Pomimo wszystkich wysiłków, bitew i eksperymentów światowy system polityczny nie zapewnił większej sprawiedliwości i bezpieczeństwa. Naiwnością jest wierzyć, że Trump, Fico, Orban, Wilders czy nawet Miley będą w stanie radykalnie zmienić wszystko dla swoich obywateli. Ale obywatele naprawdę chcą, żeby chociaż ktoś w końcu mógł to zrobić.
Oprócz ruchu płyt tektonicznych w historii politycznej świata na kraje wywierana jest presja własnych wyzwań. W przypadku Argentyny jest to głęboki kryzys gospodarczy. W przypadku Stanów Zjednoczonych mamy do czynienia z rozłamem politycznym i być może wyczerpaniem systemu dwupartyjnego. W przypadku Węgier i Słowacji jest to niezbadana przeszłość socjalistyczna. Populizm, antologia prostych recept politycznych, wydaje się być najbardziej oczywistą, choć błędną, odpowiedzią na złożone okoliczności polityczne i gospodarcze.
Oprócz starych i nowych okoliczności istnieją także osobiste relacje między przywódcami populistycznymi i skrajnie prawicowymi a Putinem (przypomnę, że Miley jest szczęśliwym wyjątkiem od tego smutnego schematu). Ci politycy mówią różnymi językami, ale tak naprawdę kochają tylko jeden – język władzy. Ich władza ich fascynuje, korumpuje moralnie i, szczerze mówiąc, finansowo. Ich chęć zdecydowanie stanięcia po stronie silniejszych determinuje ich pozycję w wojnie rosyjsko-ukraińskiej. A co to wszystko oznacza dla nas, na Ukrainie? Jak powinniśmy się czuć w obliczu tej parady koneserów polityki Putina w Europie? Nie ma mowy. Bo jedyne zwycięstwo, które nas interesuje, to zwycięstwo w wojnie.