Przy okazji piekielnej awantury z wykonawcami budowy fortyfikacji w obwodzie charkowskim i oświadczenia K. Tymoszenko, że plagiat filmu nie wchodzi w zakres kompetencji, trochę mi się chce zapłakać. Gdzieś w tunelu niedokończonego licznika na Vinogradarze. I zapytaj: czy nic nie utknie w gardle, czy wszystko przejdzie?
W czwartek moderowała rozmowę dziennikarzy mediów regionalnych na temat prowadzenia dochodzeń w sprawach dotyczących lokalnej korupcji. Zapału jest niewiele.
Oto kilka problematycznych punktów, które wszyscy zauważają:
— władze lokalne wykorzystują stan wojenny do ignorowania, nieprzekazywania informacji, a w końcu nazywania dziennikarza uczestnikiem rosyjskiego IPSO;
— kłótnie w duchu „gdybyście się nie wtrącili w swoją walkę z korupcją, to trochę byśmy ukradli, ale wodociągi już zbudowaliśmy” stają się normą;
— zostanie wydane wezwanie za bardzo długi język. I jest duża szansa, że na front nie zostanie wysłany miejscowy Witiuk, ale dziennikarz tak; i nie chodzi tu tyle o możliwy program, ale o to, że niektórzy poczuli, że chwycili Boga za brodę. O co chodzi poniżej;
— zrozumienie, że wybory nie nadejdą szybko, a brak jakiegokolwiek procesu politycznego zamienia władze lokalne w zwyczajowych panów feudalnych;
- jedyne, na co patrzą, to SMS-y od ambasadorów, którzy monitorują lokalną prasę i pytają: „Przykro mi, twój wybielacz jest za drogi”. Nie rozumieją, że potrzebują willi w Hiszpanii;
- tym, co zdecydowanie dodaje siły, jest wsparcie społeczeństwa. Ale nie jest on dostępny wszędzie. Nie można tak walczyć z rządem, który opuścił okupowane miasto i ludzi rozproszonych po całym świecie.
Tak czy inaczej, z punktu widzenia monitorowania wszelkiego rodzaju nadużyć przy odbudowie i budowie fortyfikacji, bardzo przydatne byłoby przygotowanie i wsparcie (w tym prawne) lokalnych mediów.