Czwartek, 4 lipca 2024 r
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

W centrum uwagi

Zaostrzenie na linii Kliczko – OP: burmistrz Kijowa oskarża Zełenskiego o dążenie do autorytaryzmu

Niedawno w wywiadzie dla magazynu Der Spiegel działania władz centralnych komentował burmistrz Kijowa Witalij Kliczko.

Kliczko sugeruje, że może nadejść moment, gdy Ukraina politycznie nie będzie się różnić od Rosji. Bo w państwie rozwija się sytuacja, w której coraz więcej procesów zależy od woli jednej osoby, czyli prezydenta Władimira Zełenskiego.

Burmistrz Kijowa dodał, że na Ukrainie pozostała już tylko jedna niezależna instytucja – samorząd terytorialny, który znajduje się obecnie pod ogromną presją. już wcześniej pisał  Regionews . Burmistrz stolicy zarzucał także Kancelarii Prezydenta, że ​​uważa burmistrzów za atawizm i jedynie przeszkodę w centralizacji władzy.

Ponadto Kliczko jest przekonany, że w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji na pełną skalę Zełenski nie został przywódcą kraju. Szef Kijowa tak powiedział: „W pierwszych miesiącach wojny kraj był bez przywódcy”. Mówią, że panował całkowity chaos i to naczelnicy miast wzięli na siebie wszystkie sprawy związane z obroną miast i pomocą wojsku. Z jednej strony w słowach Kliczki jest ziarno racjonalizmu, bo władze lokalne naprawdę odegrały dużą rolę w powstrzymaniu rosyjskiej ofensywy. Jednak stwierdzenie, że kraj znalazł się wówczas bez przywódcy, jest również nieco przesadzone.

Jednocześnie wypowiedzi Kliczki, jakoby od początku inwazji rosyjskiej na pełną skalę nigdy nie spotkał się z prezydentem Zełenskim, ani nawet nie rozmawiał przez telefon, wyglądają na bardzo ostrożne. Brak konstruktywnego dialogu nie jest oczywiście zbyt dobrym znakiem, szczególnie na początku inwazji, kiedy wojska rosyjskie były bardzo blisko Kijowa. Jednak utrata stolicy mogła oznaczać także utratę państwowości.

Cóż, podsumowując, Kliczko ogólnie stwierdził, że demokracja na Ukrainie jest poważnie zagrożona, ale Ukraińcy nie pozwolą na przekształcenie państwa w strukturę autorytarną.

Generalnie wyłania się pewien trend, w którym to ukraińscy urzędnicy i politycy zarzucają Zełenskiemu, że prowadzi bardzo twardą ręką. Na przykład Aleksiej Aresztowicz ogólnie nazywał prezydenta „dyktatorem”. Nie ma jednak co brać jego słów na poważnie, gdyż wypowiedź ta została wypowiedziana bardziej w ramach autoPRESS, gdyż wcześniej nic nie stało na przeszkodzie, aby przez prawie półtora roku pracował jako doradca Kancelarii Prezydenta.

Inną sprawą są wypowiedzi Kliczki. Po pierwsze, szef stolicy ma bardzo potężne lobby na Zachodzie, w tym w Niemczech, gdzie ma patronów na najwyższych szczeblach władzy. Ale nadal słuchają jego opinii na temat sytuacji na Ukrainie. Ponadto Kliczko stoi na czele Związku Miast Ukraińskich, do którego zrzeszają się praktycznie wszyscy burmistrzowie dużych miast i zaczął zdobywać takie wpływy, że w przyszłości może pozwolić mu konkurować z prezydencką siłą polityczną. Dlatego takie wypowiedzi Kliczki mają wszelkie szanse zasiać na Zachodzie pewne wątpliwości co do celowości politycznego wsparcia Władimira Zełenskiego w przyszłości.

Moment na takie wypowiedzi został wykorzystany mniej lub bardziej skutecznie. Sondaże socjologiczne wskazują na spadek zaufania do prezydenta i wzmocnienie pozycji naczelnego wodza Sił Zbrojnych Ukrainy Walerego Załużnego. Na przykład z niepublikowanego sondażu grupy „Rating” kolportowanego przez „Ukraińską Prawdę” wynika, że ​​w drugiej turze wyborów prezydenckich na Władimira Zełenskiego oddałoby głos 42% Ukraińców, a na Walerija Załużnego – 40%.

Nie powinniśmy zapominać, że Ukraina napotkała ostatnio pewne problemy ze wsparciem międzynarodowym. Choć jest to konsekwencja wewnętrznych konfrontacji politycznych w krajach Zachodu, wielu przypisuje słabnący poziom pomocy międzynarodowej niedoskonałej polityce międzynarodowej Ukrainy.

Logiczne jest, że na tym tle opozycja, w której skład wchodzi Kliczko, nie mogła nie skorzystać z tej szansy. Ponadto stwierdzenia o wzroście autorytaryzmu mają korzystny wpływ na Ukraińców, ponieważ wyjątkowo nie lubią uzurpatorów władzy.

Z drugiej strony pojawia się pytanie: na ile istotne są tego typu działania opozycji, jeśli w najbliższej przyszłości nie planuje się wyborów Prezydenta ani Rady Najwyższej? Przypomnijmy, że frakcje parlamentarne podpisały odpowiednie memorandum, w którym stwierdza się, że wybory na Ukrainie mogą się odbyć dopiero po zakończeniu wojny, czyli sześć miesięcy po zakończeniu stanu wojennego. Oznacza to, że w związku z tym wyborów może nie być przez lata. Dlatego wypowiedź Kliczki skierowana do niemieckich dziennikarzy będzie miała na niego wpływ w przypadku wyborów na przykład w przyszłym roku. W przeciwnym razie jego wypowiedzi mogłyby przysporzyć Bankovej jeszcze więcej, i tak już znacznych, problemów.

Jednocześnie nie powinniśmy zapominać, że partnerzy zachodni w dalszym ciągu wolą, aby wybory prezydenckie i parlamentarne odbyły się na Ukrainie . Ich zdaniem tylko w ten sposób władze potwierdzą mandat zaufania narodu ukraińskiego. A to o tyle istotne, że wybory prezydenckie w Rosji odbędą się wiosną 2024 roku. A biorąc pod uwagę sposób, w jaki Zachód postrzega podstawy demokracji, a najważniejsze w tym procesie są regularne wybory, można przypuszczać, że Stany Zjednoczone i Europa będą pośrednio wywierać presję na władze ukraińskie. Być może tym właśnie kierował się Kliczko, krytykując Bankową. Nigdy nie ukrywał swoich prezydenckich ambicji.

W zasadzie Bankovaya tak, przynajmniej publicznie, zinterpretowała słowa Kliczki. Minister obrony Rustem Umerow sucho zauważył w FoxNews, że wypowiedzi burmistrza Kijowa wskazują na „początek sezonu politycznego”. Jednak tak skąpa reakcja wcale nie gwarantuje, że OP po prostu przełknie ten słowny cios Kliczki. Najprawdopodobniej napięcie między burmistrzem Kijowa a Kancelarią Prezydenta, które nigdzie nie zniknęło, jeszcze bardziej się nasili.

OP nie rezygnuje z pomysłu usunięcia Kliczki ze stanowiska szefa Miejskiej Administracji Państwowej Kijowa, które pełni jednocześnie jako burmistrz. Scenariusz jest znany od dawna i został „przetestowany” za czasów Janukowycza, kiedy to ze stanowiska szefa Miejskiej Administracji Państwowej Kijowa usunięto pełniącego obowiązki burmistrza Leonida Czernowieckiego, a na jego miejsce mianowano gubernatora obwodu Aleksandra Popowa. Z czasem Czernowecki po prostu stracił wpływy w stolicy, bo finansami miasta zarządza Miejska Administracja Państwowa.

Urząd najwyraźniej będzie czekał na szerszą wpadkę Kliczki, aby po raz kolejny spróbować ją rozkręcić i wykorzystać jako formalny powód zwolnienia. Ostatnie próby miały miejsce na początku tego lata. Wtedy właśnie kilka osób zginęło od odłamków rakietowych, ponieważ nie udało im się dostać do zamkniętego schronu w dzielnicy Desnyansky. Wszyscy próbowali zwalić winę na Kliczkę, twierdząc, że za to, że schroniska nie działają należycie, winę ponosi burmistrz. Sam szef stolicy stwierdził, że za schroniska odpowiadają szefowie powiatowych administracji państwowych, a ich powołuje prezydent.

Następnie, według niektórych doniesień medialnych, zamiast Kliczki na stanowisko szefa Miejskiej Administracji Państwowej w Kijowie rozważano nawet obecnego szefa Obwodowej Administracji Państwowej w Mikołajowie Witalija Kima i ministra przemysłu strategicznego Aleksandra Kamyszyna. Ostatecznie, po kilku miesiącach zawirowań politycznych, Kliczko nadal utrzymał swoje stanowisko. Nie jest jednak faktem, że nie stanie się to podczas kolejnego pogorszenia stosunków między Miejską Administracją Państwową a Kancelarią Prezydenta. Choć warto stwierdzić, że całkowite wytrącenie Kliczki z orbity politycznej będzie dość trudne, o czym świadczą wieloletnie próby PO.

spot_img
Źródło Rn.ua
spot_img

W centrum uwagi

spot_imgspot_img

Nie przegap