Wydaje się, że Rada Najwyższa jest na skraju kryzysu parlamentarnego. W ciągu ostatnich trzech tygodni posłowie ludowi mogli podjąć tylko jedną decyzję na raz, gdy wisiały w powietrzu ważne dla Kancelarii Prezydenta sprawy, w tym projekt ustawy o wzmocnieniu mobilizacji.
Ostatnio w kręgach politycznych dość aktywnie dyskutuje się o początku możliwego kryzysu parlamentarnego. Przyczyn stagnacji w Radzie Najwyższej jest co najmniej kilka.
Przede wszystkim warto zauważyć, że liczba posłów ludowych osiągnęła już historyczne minimum. Oprócz tego, że w Radzie Najwyższej zasiada obecnie 401 przedstawicieli ludu, plany rezygnacji ogłosiło jeszcze 17 deputowanych ludowych z frakcji Sługa Narodu. Szef frakcji „SN” David Arakhamia powiedział, że na razie nikt nie planuje zwalniać tych posłów. Jego zdaniem tylko w ten sposób można zachować legitymację Rady Najwyższej i zapobiec kryzysowi parlamentarnemu. Wydaje się jednak, że próba „ucieczki” posłów ludowych nie była głównym problemem władz.
Deputowany ludowy Jarosław Żeleznyak z frakcji „Głos” zauważa, że w ciągu ostatnich trzech tygodni Rada Najwyższa rozpatrywała tylko jedną kwestię. Mówimy o uznaniu za nielegalne tzw. „wyborów” prezydenta Rosji na okupowanych terytoriach ukraińskich – uchwała w tej sprawie została przegłosowana 14 marca. Niemal natychmiast po tym posiedzenie zostało zawieszone z powodu nalotu, po którym na salę wróciło zaledwie 203 posłów, co nie wystarcza na kworum.
Początek marca również okazał się bezproduktywny, gdyż spotkania w dniach 6-8 marca zostały odwołane. Następnie Arakhamia wyjaśniła tę decyzję jako „pilne zadanie”, dla którego deputowani ludowi musieli w szczególności przeprowadzić szereg wyjazdów do jednostek frontowych. Opozycja uważa, że tak naprawdę odwołanie spotkań wynikało z zupełnie innych powodów.
Wydaje się, że władzom coraz trudniej jest znaleźć głosy na swoje kluczowe ustawy. Nawet w obrębie frakcji prorządowej są problemy z organizacją pracy. W tym miejscu warto przypomnieć nieudane głosowanie za istotną dla Kancelarii Prezydenta reformą Biura Bezpieczeństwa Gospodarczego, której projekt ustawy w wersji gabinetowej spotkał się z ostrą krytyką zachodnich partnerów i biznesu.
Jednak największą oznaką prawdopodobieństwa kryzysu parlamentarnego może być opóźnienie w przygotowaniu projektu ustawy wzmacniającej mobilizację. Dokument faktycznie wisiał w powietrzu z powodu tak zwanego „spamu korygującego”. Do projektu ustawy zgłoszono prawie 4200 poprawek, z których większość pochodziła od frakcji „SN”. PO spodziewała się, że projekt ustawy zostanie przyjęty jak najszybciej, jednak od przekazania go Radzie przez Gabinet Ministrów minęło już ponad półtora miesiąca. Według optymistycznego scenariusza projekt wróci do parlamentu do drugiego czytania nie wcześniej niż na początku kwietnia. Dodatkowo, jeżeli każdy z autorów nowelizacji będzie chciał poddać swój wniosek pod głosowanie, rozpatrywanie projektu ustawy może przeciągnąć się o kolejny tydzień
Kancelaria Prezydenta naprawdę nie chce zwlekać i domaga się uchwalenia ustawy przed majem, kiedy upływa 5-letnia kadencja prezydenta Władimira Zełenskiego, co przeciwnicy Bankowej mogą oprócz niepopularny projekt ustawy o wzmocnieniu mobilizacji. Dlatego PO rozważa możliwość zastosowania do projektu specjalnej procedury, która pozwala na odrzucenie większości poprawek technicznych. Jednak wielu posłów z SN sprzeciwiło się już nieformalnie.
Politolog, dyrektor serwisu socjologicznego „Ukraiński Borometr” Wiktor Nebożenko nie dziwi się opóźnieniu w rozpatrywaniu projektu ustawy. Bo jest pewien, że większość deputowanych ludowych po prostu nie chce zepsuć swojej reputacji politycznej.
„Powiedzmy szczerze: dziś prezydent chce, aby Rada Najwyższa wzięła na siebie pełną odpowiedzialność, przyjmując ustawę o mobilizacji. Ale większość posłów ludowych rozumie, że po takim głosowaniu znajdą się już, że tak powiem, na „czarnej liście” i żaden z nich nie będzie mógł w przyszłości zostać politykiem. Sami posłowie nie są temu winni, bo tak się okoliczności potoczyły, a nie chcą głosować. A to ślepy zaułek” – mówi politolog.
Podobnego zdania jest strateg polityczny Aleksiej Gołobutski. „Mamy państwo parlamentarno-prezydenckie, a przez ostatnie dwa lata głowa państwa dopiero niedawno spotykała się z frakcją prorządową. To tyle, jeśli chodzi o poziom interakcji. Deputowani ludowi powinni wykazywać się chociaż jakąś aktywnością polityczną, a nie być tylko, że tak powiem, „drukarzami”, głosującymi na wszystko, co im się powie. I w ogóle parlament na nic nie ma wpływu – o wszystkim decyduje Kancelaria Prezydenta” – mówi Gołobutski.
Dodaje, że tak naprawdę parlament jest już w pewnym kryzysie, który może potrwać nawet do następnych wyborów do Rady Najwyższej. Jako wyjście widzi próby utworzenia rządu jedności narodowej, aby wszystkie siły polityczne wiedziały, jak wyjść z tej kryzysowej sytuacji politycznej. „I żeby to nie była decyzja tylko Władimira Zełenskiego czy Kancelarii Prezydenta, ale ogólna decyzja polityczna. Innego wyjścia z kryzysu parlamentarnego nie widzę” – podkreślił strateg polityczny.
W Rosji zdemaskowano menedżerów i pracowników „oddziału” międzynarodowej sieci call center. Poinformowała o tym RBC-Ukraina...
Michaił Żernakow to jedna z najbardziej publicznych postaci w dziedzinie reformy sądownictwa na Ukrainie, która...
Ministerstwo wydało dziesiątki milionów na drukowanie niepotrzebnych książek w „swoich” wydawnictwach. Ministerstwo Kultury podczas...
W ciągu ponad 30 lat niepodległości Ukrainy za granicę wycofano co najmniej 100 miliardów dolarów,...
Pamiętajcie o byłym szefie Służby Podatkowej Ukrainy Romanie Nasirowie, który owinął się kocem, udając, że jest poważnie chory…
Słynny najeźdźca Wasilij Astion celowo niszczy słynne przedsiębiorstwo rolnicze Complex Agromars LLC w interesie właściciela...
Ta strona korzysta z plików cookies.