Wiosną NNEGC Energoatom podpisał umowę z kanadyjskim holdingiem Cameco na wykorzystanie ukraińskiego uranu do produkcji paliwa dla elektrowni jądrowych na Ukrainie. Niedawno minister energetyki German Galuszczenko cieszył się z planów rozpoczęcia w 2024 roku wspólnej produkcji paliwa jądrowego na Ukrainie z Westinghouse i zniszczenia monopolu Rosji w tym segmencie. Dużo planów! Jednak jak dotąd możliwe było jedynie jakościowe zniszczenie wydobycia uranu na Ukrainie.
Sytuację dobrze ilustruje fakt, że rozpoczęte w 2020 roku strajki pracowników jedynego producenta uranu – Wschodnich Zakładów Górniczo-Przetwórczych (obwód kirowogradzki) są nadal aktualne. Dosłownie w lipcu kolejna zmiana odmówiła zejścia do podziemia. Powodem są opóźnienia w wypłacie wynagrodzeń, sięgające nawet pół roku. Jednocześnie zdaniem PAA na pewno powinno wystarczyć pieniędzy na pensje przed ubiegłorocznym załamaniem produkcji, a… do górników to nie dotarło. W sumie jest to dobry powód na przynajmniej audyt wewnętrzny, a najlepiej na śledztwo, ale… jak zawsze. W rezultacie to strajki górników, a nie wojna, doprowadziły do prawdziwej katastrofy w produkcji produktu rynkowego zakładu górniczo-przetwórczego – tlenku uranu. Padało kilka razy.
Ukraina potrzebuje 2,35 tys. ton rocznie dla elektrowni jądrowych. Około 170 ton na każdy ponad milion reaktorów. Nawet połowa z tego nigdy nie została wydobyta.
Tradycyjnie zakład wydobywczo-przetwórczy produkuje około 800 ton. Liczba ta pozostaje praktycznie niezmieniona od dziesięcioleci. Choć plany podwojenia i potrojenia wystarczą, aby pokryć fasady zarówno NAEK, jak i Ministerstwa Energii
Nawet gdy w latach 2014-2016 doszło do podwyżki od dwustu do trzystu ton, ostatecznie okazało się, że był to program zakupu taniego kazachskiego uranu, który następnie odsprzedano po drogiej cenie rodzimemu państwu (tzw. subsydiowano cenę uranu).
Robotnikom oczywiście nie było to zachwycone, przez co ich cierpliwość się skończyła. Zaczęli blokować drogi, organizować pikiety w Kijowie i tak dalej. Instalacja stała kilka miesięcy bezczynnie. Jeśli w 2020 r. produkcja wyniosła 744 ton, to w 2021 r. była już o prawie 300 ton mniejsza.
Na rok 2022 radośnie zaplanowano 850 ton.
A potem przyszła wielka wojna i pod koniec roku fabryka wyprodukowała marne 120 ton.
W tym roku trendy są takie same.
Jednocześnie brak produkcji oznacza brak pieniędzy.
Problem próbują rozwiązać (już piąty rok) poprzez połączenie zakładu wydobywczo-przetwórczego z Energoatomem jako odrębny oddział. NAEC początkowo otwarcie walczyła wszystkimi łapami, publicznie deklarując, że nie potrzebuje takiego szczęścia. I że „nie są tylko kasą fiskalną, która wydaje pieniądze. Ich koncentrat uranu jest droższy niż w innych krajach. Jednocześnie trzeba płacić zaliczki i nic za to nie otrzymywać.”
Z biegiem czasu opór społeczny ustał, ale pracownicy elektrowni jądrowych ze słabo skrywaną satysfakcją odnotowali, że zewnętrzni wierzyciele NAEC, EBOR i Euratom, również byli przeciwni takiej fuzji. Pytanie utknęło. Mówiono o przekazaniu zarządom zakładów wydobywczych i przetwórczych. Nawiasem mówiąc, jest to już czwarty menadżer tam w ciągu ostatnich trzech lat.
W przededniu wojny, pod koniec 2021 roku, sprawa wyszła na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy, w wyniku czego powstał nowy, nieco bardziej adekwatny w porównaniu z wcześniejszymi planami plan.
Polegał on na: skoncentrowaniu się na nowej kopalni Nowokonstantinowskaja (którą „przynajmniej” starano się zagospodarować w ostatnich latach) oraz w obu starych kopalniach (Smolinskaja i Ingulskaja) na zagospodarowaniu pozostałych złóż i zamknięciu tych przedsiębiorstwa. Pierwszy w 2023 r., drugi (zlokalizowany w samym centrum regionalnym) – za kolejne pięć lat. To dwa-trzy tysiące miejsc pracy, mnóstwo problemów społecznych, a co najważniejsze, to wyrok śmierci dla Wschodniego Zakładu Górniczo-Przetwórczego w obecnym kształcie.
A potem rozpoczął się najazd na pełną skalę i najazdy do Kropywnickiego. A w Kijowie ta kwestia w ogóle nie była przedmiotem zainteresowania.
Kopalnię Smolinskaja zamknięto po cichu w lutym tego roku, przechodząc na tryb konserwacji na sucho. Plany zmiany przeznaczenia terenu (proponowano projekty od budowy elektrowni jądrowej po wydobycie litu i uranu z sąsiednich złóż) ostatecznie pozostały na papierze. Na Ingulskiej wciąż coś się dzieje, ale sytuacja jest krytyczna. Obiecująca kopalnia Novokonstantinovskaya również nie płaci.
Szczerze mówiąc, kiedy czyta się o złowrogich planach doprowadzenia fabryki do bankructwa, robi się smutno. Nie ma sensu tam bankrutować przez długi czas. Jest takie sformułowanie: „zaginiony drogą morską”. To tyle jeśli chodzi o Wschodni Zakład Górniczo-Przetwórczy.
Pozostaje więc tylko podzielić śmietankę i korzenie. Energoatom (i Ministerstwo Energii) szczerze mówią, że zupełnie nie są zainteresowani przyjęciem do zamknięcia dwóch kopalń. Koszty likwidacji kopalni Smoliński szacowano wcześniej na miliard hrywien na pięć lat. Swoją drogą widziałem kilka droższych projektów tarczy antyrakietowej. Wycofanie się Ingulskiej będzie kosztować znacznie więcej.
Oczywiście wszystkie te wydatki chętnie zostaną przekazane do budżetu państwa (a dokładniej do przedsiębiorstwa państwowego „Bariera”). Na szczęście mamy już za sobą udane doświadczenia w pozbyciu się elektrowni jądrowej w Czarnobylu (którą również bezpiecznie wypchnięto z NAEK).
Plany są więc niezwykle proste: aktywa dzielimy na płynne i... niepłynne. W obwodzie kirowogradzkim są to w połowie wybudowana kopalnia Nowokonstantinowska, kompleks rozładunkowo-przeładunkowy oraz warsztaty transportowe zamkniętej kopalni Ingulskaja.
W obwodzie dniepropietrowskim (w Żovti Vody) znajduje się zakład hydrometalurgiczny i warsztat kwasu siarkowego. Być może przejmą także zakład napraw mechanicznych.
A wszystko, co pozostanie, można zawiesić na gwoździu lub w budżecie państwa.
Z komercyjnego punktu widzenia wszystko niewątpliwie jest w porządku i jest skazane na wsparcie zewnętrznych wierzycieli. Co więcej, zadłużenie zakładów wydobywczych i przetwórczych wobec pracowników elektrowni jądrowych jest praktycznie beznadziejne – wynosi około 3 miliardów hrywien. Jednocześnie kosztem energii jądrowej taryfy dla ludności są obecnie subsydiowane, a to już dziesiątki miliardów hrywien...
W sumie długi elektrowni (poza elektrownią jądrową są zarówno Rezerwy Państwowe, jak i właściciele prywatni) jeszcze przed wojną przekraczały wielkość jej rocznych przychodów. Teraz, a nawet bardziej. Wiadomo, że lwią część z nich trzeba będzie umorzyć (w przypadku PKD można je zamienić na własność, na rzecz innych wierzycieli – wielkie pozdrowienia). Jednak analiza tego, jak powstały (z pełną nazwą i konkretnymi „zasługami”) jest nadal przydatna, aby nie rozpoczynać po prostu nowego cyklu ich powstawania.
Być może rzeczywiście straszny koniec jest lepszy niż niekończący się horror... Ale są niuanse - ludzie i właściwie sam uran.
Rzeczywiście pokazano ludziom drzwi, co praktycznie już miało miejsce w kopalni Smolinskaya. Nie tylko nie dostali odszkodowania, ale też nie wypłacono wynagrodzeń. Jak będą później mieszkać, gdzie będą pracować w dziewięciotysięcznej wsi, nikogo to nie obchodzi.
A co z uranem? Plany wydobycia 1500 ton w kopalni Nowokonstantinowska do 2027 roku zostaną ponownie skorygowane po katastrofalnych wynikach tych dwóch lat. Już wystarczy?
Warto w końcu zdecydować, czy kraj potrzebuje własnego uranu.
Opowieści o tym, że wkrótce osiągniemy pełne bezpieczeństwo, są już męczące. Wyjdź przynajmniej w połowie drogi (tylko nie zapomnij o Elektrowni Jądrowej Zaporoże). To trudne, ale możliwe. Co więcej, Nowokonstantinówka ma szansę na wydobycie uranu po cenach porównywalnych z cenami światowymi.
Na początku 2022 r. NAEC mówiła także o „przygotowaniu spotkań Zakładu Górniczo-Przetwórczego Wostok z zachodnimi firmami – liderami branży wydobycia uranu w celu pozyskania nowoczesnego doświadczenia i ewentualnego wsparcia inwestycyjnego”. Wiadomo, że wtedy był 24 lutego i jakoś nie było czasu na inwestycje. Ale warto wrócić do tematu. Ukraińscy prywatni handlarze również wykonali już próbne „podejścia do pocisku”, niestety bez imponujących rezultatów, ale można to powtórzyć.
Decyzję musi podjąć także państwo. Od wielu lat mówi się, że Nowokostantinowka potrzebuje pieniędzy na kompleks startowy. Na początku było to około miliarda hrywien. Teraz liczba ta wzrosła do dwóch. Jeśli nadal będziemy się wahać, porozmawiamy o trzech. Ale jeśli naprawdę będziemy potrzebować uranu, to trzeba będzie rozwinąć produkcję, cudu nie będzie.
Na wysokich stanowiskach wszyscy są spokojni; Kanadyjczycy z Cameco zobowiązali się do pełnego zaspokojenia zapotrzebowania Energoatomu na surowce uranowe w latach 2024–2035, dostarczając go i świadcząc usługi konwersji uranu dla wszystkich dziewięciu reaktorów elektrowni jądrowej w Równem, Chmielnickim i południowoukraińskiej. Sześć reaktorów okupowanej elektrowni jądrowej w Zaporożu nie znajduje się na tej liście, ale (po okupacji) dostarczane są do nich także dostawy. Najwyraźniej Energoatom zapomniał o drugiej umowie z Cameco, która przewidywała, że NAEK będzie sprzedawać Cameco cały uran wyprodukowany na Ukrainie przez VostGOK, ale nie ma jeszcze nic do sprzedania. Kanadyjczycy oczywiście znajdą inny uran w celu realizacji kontraktu. Tylko w oryginalnej wersji nasze przedsiębiorstwo wydobywcze otrzymało „kotwicę” i zysk, ale zarabiał ktoś inny.
Wyjaśnijmy: czy naprawdę polityką rządu jest niszczenie własnej bazy zasobów w celu zakupu importowanych towarów? Czy projekt z Westinghouse nie wymagałby ukraińskiego uranu? I w ogóle, czy kraj nie potrzebuje uranu, którego połowa generacji to elektrownie jądrowe?