Nagła nieobecność niewielkiej liczby posłów spowodowała paraliż parlamentu: „słudzy ludu”, nawet wraz z grupami satelickimi, mają bardzo niski margines bezpieczeństwa
Posiedzenia plenarne Rady Najwyższej w dniach 6-8 marca zostały odwołane. Nie wiadomo, kiedy posłowie ludowi spotkają się następnym razem. Prawdopodobnie 20-22 marca, jeśli nie kwiecień. W styczniu Rada Najwyższa obradowała przez cztery dni, w lutym – przez pięć. Przez cały 2023 rok – 51 dni, czyli średnio nieco ponad cztery dni w miesiącu.
Oczywiście taką praktykę trudno nazwać normalną. A powodem tego nie jest wojna. Przeciwnie, w warunkach wielkiej wojny logiczne jest oczekiwanie, że Rada będzie spotykać się częściej niż dotychczas, ale nie rzadziej. Przyczyną obecnej nienormalnej praktyki jest to, że monowiększość parlamentarna już dawno stała się fikcją.
Kiedy było to prawdą, „słudzy ludu” przechwalali się, że pracują w trybie turbo. Było to możliwe dzięki temu, że dysponowali dużą podażą głosów.
A teraz liczy się każdy głos. Dlatego znajduje się w „trybie turbo odwróconego na lewą stronę”: negocjacje z innymi frakcjami i grupami w sprawie ważnych dla Bankovej ustaw oraz wyznaczenie specjalnych dni na głosowanie zajmują dużo czasu.
Jednak nawet w tym trybie Rada Najwyższa wykazuje niską skuteczność. Typowa sytuacja ma miejsce, gdy potrzebne Bankovej ustawy zyskują tylko nieznacznie więcej niż wymagane minimum 226 głosów. Albo nie dostają liczb, jak to miało miejsce np. w przypadku rządowego projektu ustawy nr 10439 o ponownym uruchomieniu BSE (Bureau of Economic Security) – 23 lutego otrzymał on 222 głosy za i został skierowany do drugiego pierwszego czytania .
Choć we frakcji „Sługi Narodu” zasiada 235 deputowanych, to 50–60 z nich konsekwentnie jest nieobecnych lub nie głosuje. Dlatego kluczowe znaczenie ma uzależnienie fikcyjnej większości od głosów innych frakcji i grup lojalnych wobec Bankovej. Jeżeli jest oczywiste, że głosów jest za mało, to lepiej nie gromadzić się w Radu, żeby nie otrzymać głosów nieudanych.
Taka właśnie sytuacja miała miejsce w przeddzień 6 marca. A najciekawsze jest to, dlaczego tak się stało. Posłowie przedstawili dwie wersje, obie zaskakujące. Winni są albo amerykańscy senatorowie, albo zachęty do wyjazdów służbowych za granicę deputowanych lojalnych obywateli.
Wersja o amerykańskich senatorach
Pierwszą wersję sformułował szef frakcji „sług ludu”, David Arakhamia. „Wielokrotnie powtarzaliśmy, że analogicznie do pracy w okręgach, posłowie będą więcej współpracować z wojskiem – na linii frontu, w ośrodkach szkoleniowych, w stałych punktach rozmieszczenia. Teraz przed naszymi zastępcami stoi pilne i ważne zadanie w tym kierunku, które bezpośrednio wpływa na pomoc naszym partnerom. Po jego zakończeniu wrócą do pracy w sali sesyjnej” – powiedział 5 marca.
Cóż to za „pilne i ważne zadanie” – stwierdziła współprzewodnicząca frakcji Solidarność Europejska Irina Geraszczenko. Jej zdaniem „słudzy ludu” zamiast sesji plenarnej, na której mają zadecydować o zakazie moskiewskiej cerkwi i rozbudowie fortyfikacji, będą imitować energiczne działania na rzecz naszych amerykańskich partnerów.
„Zamiast posiedzenia Rady Najwyższej tworzą trzy grupy po 10 deputowanych, składające się wyłącznie z „sługi”, aby zawieźć ich na stanowiska wojskowe i sporządzić raport na temat umocnień” – powiedział Geraszczenko, cytując informacje z frakcyjnej rozmowy „sług”. ludowy":
„Mamy pilną potrzebę sporządzenia dla Senatu USA kompleksowego raportu z wyjazdu posłów na stanowiska wojskowe, w związku z czym obecnie tworzą się grupy: 1. Linie frontu. 2. Stan fortyfikacji. 3. sytuacje w zespołach edukacyjnych. Potrzebujemy 10 odpowiedzialnych osób, w każdej grupie jedna osoba musi znać język angielski. Wyjazd jutro. W związku z tym spotkanie zostaje przełożone na 6:8!”
Zaproponowano podpisanie kontraktu z Jurijem Mysyaginem - jest on wiceprzewodniczącym frakcji „sług ludu” i wiceprzewodniczącym komisji bezpieczeństwa narodowego, obrony i wywiadu.
Oczywiście nie obyło się bez wzajemnej krytyki. Arakhamia, wyrzucając opozycji, stwierdziła, że „niektórym naszym kolegom nie zaszkodziłoby, gdyby na chwilę poświęcili swój komfort i odwiedzili miejsce, gdzie w każdej chwili może przylecieć wszystko”.
Geraszczenko z kolei poinformował, że 10 deputowanych Solidarności Europejskiej zadzwoniło i napisało do Mysjagina z prośbą o dołączenie do grup roboczych, które miałyby udać się na stanowiska wojskowe, aby sprawdzić ich stan i przygotować raport dla Senatu USA. „Pan Mysyagin nie odpowiedział na żadne nasze telefony ani SMS-y” – stwierdził Gerashchenko. „Wysłali list do pana Mysyagina, Arakhamii i innych „pracowników” za pośrednictwem elektronicznego systemu zarządzania dokumentami”.
Jeśli połączysz informacje od Arakhamii i Geraszczenki, otrzymasz dość pełny obraz. Oczywiście w rzeczywistości wpłynął wniosek z Senatu USA, od którego spełnienia uzależnione jest zapewnienie amerykańskiej pomocy wojskowej. Co więcej, jest to pilna prośba, dlatego musieliśmy natychmiast, nie zwlekając do 9 marca, wysłać 30 „sług” na stanowiska wojskowe. I jest jakiś bardzo ważny powód (prawdopodobnie sformułowany w Bankova), dla którego Arakhamia odmówiła pomocy posłom z innych frakcji.
Oczywiście analogia wyrażona przez Arakhamię do pracy w dzielnicach wygląda dziwnie. Czy daje do zrozumienia, że spotkania „sługi” z wyborcami odbywały się także w celu składania sprawozdań amerykańskim senatorom? Najwyraźniej po prostu opowiedział kiepski żart.
Ale za tym niefortunnym żartem kryje się poważny problem: nagła nieobecność 30 „sług ludu” – niecałe 7,5% ogólnej liczby deputowanych ludowych (401) – powoduje paraliż parlamentu. Okazuje się, że obecna monowiększość, nawet w połączeniu z grupami satelitarnymi, ma bardzo niski margines bezpieczeństwa.
Kiedy wybucha wielka wojna, jest ona bardzo niebezpieczna. I przez dwa lata władze nie chciały szukać rozwiązania tego problemu. Jedyne, co wymyśliła, to zamienić „sług ludu” w poddanych i nie spełniać ich próśb o rezygnację z mandatów. Stąd „słudzy” w wieku 50–60 lat, którzy konsekwentnie albo ignorują spotkania, albo nie głosują
Wersja podróżnicza motywacyjna
Inną wersję wydarzeń przedstawił pierwszy wiceprzewodniczący sejmowej komisji ds. finansów, polityki podatkowej i celnej Jarosław Żeleznyak (frakcja partii Gołos). Jej istota polega na tym, że kierownictwo Rady Najwyższej wykorzystuje zagraniczne wyjazdy służbowe jako marchewkę dla deputowanych ludowych za dobre zachowanie. Osoby, które oddają prawidłowy głos, zostaną nagrodzone wyjazdami służbowymi. A ten, kto zrobi to źle, nie jest dozwolony w podróży służbowej.
Według Żeleznyaka Bankową szczególnie zdenerwowało nieudane głosowanie 23 lutego nad projektem ustawy o BES w brzmieniu odpowiadającym wiceszefowi OP Olegowi Tatarowowi. Dlatego ci, którzy zawiedli w tym projekcie, zostali ukarani. „Na chwilę obecną trzy podróże służbowe zostały wstrzymane z powodu braku głosowania nad tatarską wersją BEB: Bruksela, OECD [Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju] oraz wiosenne spotkania MFW-Banku Światowego” – powiedział Żeleznyak.
Ustawa BEB została poddana pod głosowanie 23 lutego, pomimo sprzeciwu ambasadorów G7. Ostrzegli, że „wpłynie to negatywnie na stabilność fiskalną kraju i przestrzeganie warunków programu MFW oraz integracji europejskiej”. Oznacza to, że Bankowa nie tylko zignorowała stanowisko swoich zachodnich partnerów, ale także postanowiła ukarać tych, którzy słuchali ich opinii.
4 marca Żeleznyak powiedział, że jest zajęty ciekawą sprawą: „Piszę o najnowszych przypadkach, gdy delegacje ludowe, które nie głosowały na tatarską wersję BEB, miały natychmiast odwołane lub niepodpisane wyjazdy służbowe. Myślałam, że opiszę dosłownie kilka przypadków pięknym angielskim, ale okazało się, że jest ich o wiele więcej, niż się nawet spodziewałam. List ma już pięć stron”.
Najwyraźniej za jakiś czas przewodniczący Rady Najwyższej Rusłan Stefanczuk otrzyma kolejną zdziwioną wiadomość od zachodnich partnerów. A odpowiednia wicepremier Olga Stefanishina ponownie powie, że źli posłowie swoimi skargami zakłócają integrację europejską.
Ale ten medal ma też wadę. Zemściwszy się na wszystkich przyjaciołach ambasadorów G7, Bankova postanowiła podziękować swoim przyjaciołom. I pozwoliła na wyjazd za granicę znacznej części posłów ludowych byłego OPZZH oraz ugrupowań „Trust” i „For the Future”. Ale nie wrócili na czas, co – zdaniem Żeleznyaka – doprowadziło do zakłócenia prac parlamentu w dniach 6–8 marca.
„W skrócie oficjalny powód: „pilna potrzeba sporządzenia kompleksowego raportu dla Senatu USA”. Nawet nie będę komentować. No cóż, w rzeczywistości: wypuszczają za granicę tych, którzy głosowali na BEB. Zwłaszcza OPZZH i grupy. I tu niespodzianka: wielu „sojuszników” w głosowaniu nie wróci w tym tygodniu na czas” – wyjaśnił poseł ludowy.
— Wiadomo, że bez głosów „sojuszników” z ugrupowań (które chwilowo stały się obce) wszelkie „pragnienia” PO nie zostałyby przegłosowane. Ale na porządku dziennym było wiele innych ważnych ustaw: społeczne, edukacyjne, wojskowe. W porządku obrad znalazło się co najmniej 10 ratyfikacji.
Ale brak „chceń” został natychmiast zinterpretowany jako „nic ważnego” i wszystkie spotkania zostały odwołane. Ogólnie rzecz biorąc, wyszło to bardzo zabawnie: skoro byli tacy, którym nie pozwolono wyjechać w podróż służbową, bo nie głosowali na BEB, to pozostałych 222 posłów głosowało i którym należało pozwolić na wyjazd dalej podróż służbowa. Musiałem po prostu w jakiś sposób podziękować im za wsparcie. No cóż, coś poszło nie tak.”
Czyli znowu widzimy ten sam problem: nagła nieobecność kilkudziesięciu lojalnych posłów powoduje paraliż parlamentu. I aż strach pomyśleć, co się stanie, jeśli Bankowa lub Stefanczuk pod naciskiem zachodnich partnerów odmówią wykorzystania zagranicznych podróży służbowych jako narzędzia zaszczepiania lojalności posłom.
Wielu posłów natychmiast przestanie się dobrze zachowywać, gdy zobaczą, że zastępcy nielojalnych ludzi spokojnie wyjeżdżają za granicę, a lojalni nie otrzymują za swoją lojalność żadnej nagrody, nawet w postaci przyjemnych podróży służbowych. Wtedy paraliż parlamentu może mieć charakter trwały.
Dlatego najprawdopodobniej nie będzie żadnych zmian. Rada będzie nadal pracować cztery dni w miesiącu, chyba że będą ją rozpraszać pilne raporty kierowane do amerykańskich senatorów.