Od niemal miesiąca trwają protesty na granicy Polski i Ukrainy, a ich uczestnicy wysuwają następujące żądania:
Jeśli chodzi o ostatni wymóg, ukraińscy przewoźnicy zaproponowali nawet opcje jego realizacji, ale nadal pozostają one niezrealizowane ze względu na zasadniczą niemożność realizacji innych punktów, zwłaszcza tych pierwszych, które nazywa się politycznymi. Część ekspertów spekuluje, że organizatorzy protestów wystawili je wyłącznie na licytację, aby wcześnie zyskać przewagę na rynku żeglugi między Ukrainą a UE, który ma przeżywać rozkwit po zakończeniu wojny Rosji z Ukrainą. Nie przeszkodziło to jednak innym ekspertom w wysunięciu wersji podtekstu wojskowo-politycznego protestów, polegającego na podejrzeniu ich prawdziwych organizatorów o pracę na rzecz Kremla.
I nie chodzi tu tylko o to, że dla Kremla szczególną przyjemnością sadystyczną jest stosowanie demokratycznych procedur do walki z rządami krajów demokratycznych. Głównym frontmanem protestujących przewoźników jest Rafał Meckler, nie tylko liczący się lokalny gracz na rynku transportowym, ale także lider lubelskiego oddziału partii antyukraińskiej, znanej także z putinofilskich poglądów. Podejrzenia co do jego podżegania przez Kreml pojawiły się już w pierwszych dniach protestów, kiedy ich uczestnicy obiecali swobodne wpuszczenie na Ukrainę ładunków humanitarnych i wojskowych oraz pojawiło się pytanie: w jaki sposób można się upewnić, że ciężarówka przewozi coś specjalnie dla Sił Zbrojnych? Sił Ukrainy i komu wówczas zostaną udostępnione te informacje (które mogą przekształcić się w dane wywiadowcze).
Otóż niedawne blokowanie zbiorników paliwa na granicy przez protestujących, co już wpłynęło na ceny na ukraińskich stacjach benzynowych i wywołało nerwowość wśród właścicieli zakupionych zimą agregatów prądotwórczych, sprawiło, że nawet polscy eksperci (w szczególności Dariusz Materniak w Radiu Liberty ) zaczęto porównywać działania nadmiernie aktywnych obywateli z protestami niemieckiego „proletariatu”, który próbował zablokować dostawy broni do Polski podczas kampanii Tuchaczewskiego przeciwko Warszawie w 1920 roku.
Podejrzenia te wzmacnia fakt, że organizatorami i uczestnikami protestów, których notabene nie popiera większość polskich przewoźników, są przede wszystkim ci, którzy zajmowali się przewozami pomiędzy Polską a jej wschodnimi sąsiadami – Rosją i Białorusią . Można je zatem „zatuszować” różnymi schematami korupcyjnymi, bez których, jak wiemy, w kraju agresora nie da się prowadzić interesów. Tę wersję należy jednak pozostawić służbom wywiadowczym i mieć nadzieję, że pod rządami nowego polskiego rządu (lub jeśli zaistnieją okoliczności skłaniające do woli politycznej obecnego) uda im się uporać (jeśli potwierdzą się ślady Kremla) z zarówno organizatorzy akcji, jak i dziwne zachowanie części polskich funkcjonariuszy organów ścigania, którzy często okazują się być wyłącznie po stronie uczestników protestów, choć coraz więcej prawników (zwłaszcza po śmierci ukraińskich kierowców zablokowanych na granicy) nazywając to nielegalnym. Proces ten może odbywać się po cichu, bez głośnych rewelacji, po prostu w formie przekonania „aktywistów”, że kontynuacja ich działalności może doprowadzić do takich rewelacji (a nawet zarzutów prawnych) i tłumienia protestów np. ze względu na „warunki pogodowe” .”
Trudniej będzie rozwiązać sytuację, jeśli organizatorzy wykażą, że ich działania pozbawione są podtekstu politycznego, a kierowali się wyłącznie interesami polskich przedsiębiorców (inna kwestia, że są one przede wszystkim własne). Przecież chęć utrzymania dominującej (czasami wręcz monopolistycznej) pozycji Polaków na europejskim rynku transportowym, którą poważnie próbowali wyprzeć dotychczasowych głównych graczy na tym rynku – Niemców i Francuzów, jest w pełni uzasadniona z punktu widzenia punktu widzenia wielu lokalnych wyborców. Cóż, protesty brukselskich „eurokratów”, którzy twierdzą, że żądania protestujących nie odpowiadają porozumieniom integracyjnym między Ukrainą a UE (a więc i Polską jako jej częścią), mogą jedynie wzbudzić sympatię konserwatywnych Polaków dla tych, którzy blokują granicę. Co możemy powiedzieć o oskarżeniach ukraińskich przewoźników o próbę „napadu” przez Raphaela Mecklera i jego zwolenników na korytarz transportowy między Ukrainą a UE w celu zrekompensowania strat spowodowanych zamknięciem granic z Rosją Federacja i Białoruś?
W tej sytuacji oficjalne nadzieje Kijowa, że nowemu polskiemu rządowi uda się szybko opanować sytuację (jak wypowiedź Władimira Zełenskiego, że sąsiadom trzeba dać czas) mogą nie być do końca uzasadnione, bo nie wiadomo nawet, kiedy to nastąpi. formować się. Przecież na razie rządzące Prawo i Sprawiedliwość (PiS) stara się jak najbardziej opóźnić przekazanie władzy. A poza tym może próbować wykorzystać protesty przewoźników do realizacji kilku swoich zadań.
Pierwszym może być rozwiązanie (na jej korzyść) kilku z wielu sprzeczności, które narosły w stosunkach Warszawy z Brukselą podczas długiego sprawowania władzy przez PiS. Następnie wykorzystajcie to „zwycięstwo nad eurokratami” podczas zaplanowanych na przyszły rok wyborów samorządowych i do Parlamentu Europejskiego (a jeśli „bezpiecznika” wystarczy, to podczas wyborów prezydenckich w 2025 roku). Drugim (nie mniej, a może i ważniejszym) jest wymuszenie na potencjalnym premierze Donaldzie Tusku rozpoczęcia swojej kadencji od konieczności rozwiązania dość złożonego problemu, a mianowicie zasiadania nie na podziałach, ale na trójstronnym podziale lokalnego biznesu , pomoc dla Ukrainy i prawa UE. Może to także pomóc PiS odzyskać siły w cyklach wyborczych 2024-2025. porażka w wyborach parlamentarnych w 2023 r. No cóż, cel trzeci: dalsze przedłużanie się protestów mogłoby doprowadzić do wzmożonego mówienia o współpracy „Konfederacji” z rosyjskimi służbami specjalnymi (a nawet do jej całkowitego „wmieszania” w stosunkach z Kremlem), a w konsekwencji do „zaprzeczanie” części radykalnie-konserwatywnego elektoratu polskiego i przywrócenie go do obozu bardziej umiarkowanie konserwatywnego (czyli PiSowskiego).
W tym kontekście wysiłki oficjalnego Kijowa, by „przeczekać” problem do przyjścia nowego polskiego rządu pod przewodnictwem Tuska, mogą okazać się nieuzasadnione (lub uzasadnione w mniejszym stopniu, niż oczekiwano). Rzeczywiście, oprócz powyższych okoliczności, zdaniem byłego ambasadora Ukrainy w Polsce Andrieja Deszczycy, powinni do niego dołączyć także przedstawiciele Partii Ludowej, którzy będą chronić interesy lokalnych rolników i przewoźników.
Najwłaściwsze wydaje się zatem potraktowanie obecnej sytuacji jako „próby” przed licznymi rundami negocjacji, które Ukraina będzie musiała przeprowadzić z innymi członkami UE w miarę integrowania się z nią. I paradoksalnie dobrze byłoby wykorzystać polskie doświadczenia w uzyskiwaniu znaczących preferencji dla najsłabszych sektorów gospodarki narodowej.
Cóż, społeczeństwo ukraińskie powinno pamiętać pomoc, jaką otrzymało od społeczeństwa polskiego w ciągu ostatnich dwóch lat wojny na pełną skalę. I nie poddawajcie się regularnym próbom antypolskich prowokacji.
Pierwszą rzeczą, na którą ludzie zwykle zwracają uwagę dokonując szczegółowej analizy projektu ustawy o budżecie państwa, jest...
9 września KP „Pleso” na podstawie wyników przetargu zleciła spółce LLC „Knyazhna Lybid” oczyszczenie i ulepszenie jeziora...
Zastępca Rady Miejskiej Nikołajew Nikołaj Kapatsina kupił cztery crossovery i nie zgłosił firmy w Szkocji.…
Okazuje się, że w trzecim roku wojny Rosji na pełną skalę z Ukrainą organy rządowe naszego państwa w dalszym ciągu...
Siergiej Nagornyak to ukraiński piłkarz, znany nie tylko ze swoich osiągnięć sportowych, ale także z licznych…
Niedawno funkcjonariusze organów ścigania przeszukali dom, w którym mieszka były napastnik kijowskiego klubu piłkarskiego Dynamo Artem...
Ta strona korzysta z plików cookies.