poniedziałek, 23 grudnia 2024 r
spot_imgspot_imgspot_imgspot_img

W centrum uwagi

Dlaczego „plan Bidena” utożsamiany jest z „planem Putina”?

Propozycja Joe Bidena: zapewnić pokój z Moskwą poprzez oddanie terytoriów.

- Jak rozpoznać zdrajcę, ojcze?
„Będzie pierwszym, który wystartuje, aby negocjować pokój z wrogiem”.
Iwan Franko „Zachar Berkut”

W jednym z poprzednich artykułów na temat Glavkomu „Terytoria ukraińskie w zamian za drugą kadencję w Białym Domu. Plan Bidena” wykazano, że prezydent Biden w swojej polityce wobec wojny rosyjsko-ukraińskiej wychodzi z konieczności jej „zamrożenia”, czyli innymi słowy zaprowadzenia pokoju poprzez przekazanie Moskwie okupowanych terytoriów ukraińskich. Sposób wymuszenia na Ukrainie ustępstw terytorialnych powinien był, zgodnie z „planem Bidena”, wspierać także Niemcy, ograniczając dostawy broni niezbędnej do ofensywy.

Pomimo krótkiego czasu, jaki upłynął od tej publikacji, status „planu Bidena” uległ istotnej zmianie.

Po pierwsze, faktycznie pozbył się „hipotetycznej” naklejki kamuflażowej i nabrał cech oficjalnego toru. Według Politico administracja Bidena stopniowo zmienia kierunek swojego wsparcia dla Ukrainy, skupiając się obecnie na wzmocnieniu jej zdolności czysto obronnych i tym samym wzmocnieniu swojej pozycji w przyszłych negocjacjach z Kremlem po wojnie. Wynikające z nich porozumienia pokojowe przewidywać będą w szczególności przekazanie Moskwie części terytoriów ukraińskich.

Inaczej mówiąc, „plan Bidena” zyskuje obecnie status oficjalnej doktryny amerykańskiego podejścia do rozwiązania wojny rosyjsko-ukraińskiej, którego istota sprowadza się do miękkiego przymusu Ukrainy do zawarcia pokoju w zamian za jej terytorium. Według „The New York Times” niektóre środowiska rządowe i think tanki rozpoczęły już opracowywanie różnych modeli osiągnięcia rozejmu w wojnie rosyjsko-ukraińskiej; Pracują nad kwestiami związanymi z zawieszeniem broni, wycofaniem wojsk, gwarancjami bezpieczeństwa dla stron, utworzeniem międzynarodowych misji obserwacyjnych w celu monitorowania realizacji porozumień i tym podobnymi. Czyli całe to puste „bzdury” dotyczące skuteczności zapewnienia pokoju, jakie kiedyś niestrudzenie narzucała nam społeczność międzynarodowa w ramach negocjacji w Mińsku.

Warto zauważyć, że ograniczenie zdolności ofensywnych Ukrainy przewidziane w „planie Bidena” delikatnie i dyplomatycznie nazywa się wzmocnieniem (!) jej pozycji w negocjacjach z Moskwą. Nie przez kapitulację, nie przez uspokojenie Putina, nie przez rozczłonkowanie Ukrainy taką, jaka jest w rzeczywistości, ale przez „wzmocnienie” jej pozycji w negocjacjach pokojowych! Cóż mogę powiedzieć, brzmi to niezwykle humanitarnie i żałośnie. Ale tak naprawdę całe to słownictwo, no cóż, niemal według Orwella („wojna to pokój”) to nic innego jak przejaw bezgranicznego cynizmu, który nie pachnie humanizmem. Warto zauważyć, że sama próba zamaskowania prawdziwej istoty etyczno-prawnej planu, czyli jego nieludzkiego i nielegalnego charakteru, wynika z obawy autorów przed nazwaniem rzeczy po imieniu, gdyż najprawdopodobniej mogłoby to oznaczać ślad negatywnego obrazu dla nich. A swoją drogą, ten strach to dobra wiadomość w tej sytuacji, co zostanie wyjaśnione osobno później.

Po drugie, dziwnym zbiegiem okoliczności „plan Bidena” ma wszelkie szanse w najbliższej przyszłości przekształcić się, jeśli nie w „plan Putina”, to z pewnością w „plan dwóch prezydentów”. W ostatnich miesiącach pomysł Bidena „zamrożenia” wojny rosyjsko-ukraińskiej zyskał dość aktywne, choć może jeszcze nie bezpośrednie, poparcie Kremla. Z jakiegoś powodu w Moskwie pragnienie pokoju obudziło się dość gwałtownie i – jak podaje ten sam „The New York Times” – zaczęła intensywnie wysyłać naszym zachodnim partnerom oficjalne i nieoficjalne sygnały o zainteresowaniu zawieszeniem broni. Jak podaje tygodnik „Newsweek”, powtarzane przez Moskwę przypomnienia o tym znalazły oddźwięk w duszach tych polityków, którzy uważają „zamrożenie” wojny za jedyny możliwy sposób jej zakończenia, a także tych, którzy od dawna sympatyzują z Kremlem .

W związku z tą zbieżnością stanowisk Waszyngtonu i Moskwy w związku z wojną rosyjsko-ukraińską, a dokładniej z koniecznością osiągnięcia porozumienia w sprawie zawieszenia broni, wydaje się, że ponownie, podobnie jak w 2021 r., będą one gotowe do wspólnej obrony pokoju w całej Europie, a w szczególności na Ukrainie. To prawda, ale zakończyło się to zgodą Waszyngtonu na pewne ogólne zasady inwazji Moskwy na Ukrainę i niektóre jej zasady. Tym razem jednak ich wspólne wysiłki nie będą już wielowektorowe, bo będą opierać się na jednej podstawie koncepcyjnej, jaką jest „plan Bidena”. Tworzący się obecnie konsensus obu stolic w sprawie zawieszenia broni ma zatem wszelkie szanse na przekształcenie „planu Bidena” w swego rodzaju „plan Bidena-Putina pacyfikacji Ukrainy”. A może nawet do „paktu” o tej samej nazwie. Przynajmniej teraz dla Ukrainy, a później dla historii, do czegoś w rodzaju „spisku monachijskiego”.

„Czy Rosjanie chcą wojny”, czy Putin chce pokoju?

Powody zainteresowania Bidena osiągnięciem porozumienia w sprawie rozejmu są jasne i szczegółowo omawialiśmy je już wcześniej w dwóch poprzednich publikacjach (tu i tutaj). Jeśli chodzi o Putina, sytuacja z nim jest bardziej skomplikowana. Nie jest do końca jasne, jakie perypetie życia społecznego nagle zmusiły moskiewskiego dyktatora do niestrudzonego błagania o rozejm. Spróbujmy zatem dowiedzieć się, czy Putin rzeczywiście pragnie pokoju i dlaczego zaczął zabiegać o zawieszenie broni w wojnie z Ukrainą. Aby zrozumieć, jak to naprawdę jest, odpowiedzmy sobie na kilka prostych pytań.

1. Przede wszystkim dowiedzmy się, czy Putin jest politykiem miłującym pokój, który chce pokoju bez wojny w ogóle, a w szczególności spokojnej Ukrainy?

Odpowiedź na to pytanie jest oczywiście negatywna, bo gdyby Putin miał takie aspiracje, nie rozpocząłby zupełnie niesprowokowanej wojny z Ukrainą (tu Gruzji i Syrii nawet nie pamiętamy). Wojna na Ukrainie nie jest przypadkowym krokiem, prowadzonym pod wpływem wahań nastroju, „napoju” koniaku czy nie do końca miłego słowa Kabajewej. Moskwa przygotowywała się do tego od początków niepodległej Ukrainy, a szczególnie intensywnie i celowo przez cały okres panowania Putina. Od 2014 roku otwarta presja militarna Moskwy na Ukrainę generalnie stale rośnie, przynosząc Ukraińcom coraz więcej strat i ludzkich cierpień. Gdyby Putin naprawdę chciał pokoju, można by go osiągnąć, jak mówią, „dwoma kliknięciami”. Aby zakończyć wojnę, Moskwa musi po prostu wyzwolić okupowane terytoria ukraińskie i wycofać stamtąd swoje wojska. Ale to nie jest nawet blisko. Jakie zatem pragnienie pokoju może mieć Putin w takim stanie rzeczy?

2. Być może Putin dopiero teraz zaczął zabiegać o pokój, skoro doszedł do wniosku, że Moskwa poniosła znaczne straty, które czynią wojnę z Ukrainą „nieopłacalną”?

Bardzo wątpliwe. Przecież samo terytorium królestwa moskiewskiego praktycznie nie cierpi z powodu wojny, a ludność prawie nie odczuwa tego w swoich codziennych kłopotach. Przynajmniej na razie. A jakiekolwiek straty ludzkie nigdy nie zmartwiły Putina. Świadczą o tym wyraźnie liczne krwawe strony biografii moskiewskiego dyktatora, w tym ataki „mięsne”. W przekonujący sposób ukazują absolutnie znikome znaczenie dla Putina cudzego życia ludzkiego. Kilka tysięcy obywateli zabitych i okaleczonych w czasie wojny to dla niego nic innego jak drobne nieporozumienie. To ostatnie można i należy pominąć, bo kto w ogóle liczy tych niewolników, zwłaszcza jeśli chodzi o „interesy państwa”, czy to rzeczywiste, czy wyimaginowane. Co więcej, nikt w Moskwie nigdy nie zrezygnował ze hasła „kobiety będą rodzić” i nie zamierza się poddać. Świadczy o tym choćby deklarowany przez Putina cel posiadania 7–8 dzieci w każdej rodzinie. Odpowiedni program rządowy najprawdopodobniej jest już w fazie początkowej i po prostu czeka na zgodę w postaci finansowania. A także wyciszony przed tzw. kampania „wybory prezydenckie” na rzecz zakazu aborcji. Zatem brak strat ludzkich w zasadzie nie jest i nie może być dla Putina zachętą do pokojowych negocjacji i zaprzestania agresji na Ukrainę.

3. Może zatem Putinowska SVO (specjalna operacja wojskowa) osiągnęła swoje cele i w związku z tym dalsze kontynuowanie wojny po prostu nie ma sensu? Przecież zajęto nowe terytoria ukraińskie, a korytarz lądowy na Krym został naruszony?

I znowu, nie. Nieznaczne zwiększenie obszaru strefy okupacyjnej w porównaniu z terytorium Ukrainy i zdobycie lądowego korytarza na Krym nie były bynajmniej celem inwazji na pełną skalę. Putin potrzebuje całej Ukrainy. I nie tyle zajęty, co podbity. I do tego trzeba było posadzić na kijowskim stole kieszonkowego księcia, bez względu na jego nazwisko. Sztuczka się nie powiodła, fakir, alias Akela, alias - sygnał wywoławczy „Niedopałek” był „nieodpowiedni” i przegapił wielki moment. Ukraina przetrwała, a nawet stała się całkowicie antymoskiewska!

Co więcej, mimo że włączenie Ukrainy do odrodzonego imperium Putina jest dla niego osobiście niezwykle ważnym zadaniem, geopolityczny cel rosyjskiej agresji był znacznie szerszy. Polegał on nie tylko i nie tyle na podboju Ukrainy, ile na zburzeniu dzięki takiemu krokowi istniejącego porządku światowego i stworzeniu nowego. Moskwa dąży do ukształtowania nowego porządku światowego, w którym zajmowałaby miejsce nie drugorzędnego gracza, ale jednego z nielicznych głównych graczy, jak kiedyś zrobił to ZSRR. Moskwa chce, tak jak dotychczas, mieć własną strefę wpływów, nienaruszalną dla innych wpływowych państw, przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, jak krajów byłego Układu Warszawskiego, aby w tak nowym świecie żadna ważna decyzja nie została podjęta bez jego zgodę. A zajęcie Ukrainy jest dla Moskwy jedynie środkiem do osiągnięcia tego celu. W walce o nowy porządek świata i swoje w nim miejsce agresja na Ukrainę to tylko jeden z etapów szerszego „wieloposunięcia” polityki zagranicznej, którą – jak mówią „kremlinolodzy” – Putin tak bardzo kocha. Krok, jak widać, błędny, ale jednak z przyczyn leżących daleko poza granicami stosunków rosyjsko-ukraińskich.

Wcześniej w jednej z ubiegłorocznych publikacji w Glavkom pokrótce pokazano, jak wojna z Ukrainą została wpisana w szerszą strategię polityki zagranicznej Moskwy. W związku z tym przypominamy czytelnikom, że pod koniec 2021 roku trwały aktywne negocjacje między Zachodem a Moskwą w sprawie „gwarancji bezpieczeństwa dla Rosji”. Zakończyły się w styczniu 2022 roku, półtora miesiąca przed rozpoczęciem agresji Moskwy, żądaniem, aby NATO „odebrało swoje rzeczy” i wróciło do granic z 1997 roku. Oczywiście w tamtym czasie to stwierdzenie brzmiało dość głupio, ponieważ Moskwa najwyraźniej nie miała środków, aby wywrzeć presję na NATO, aby je wdrożyło. Ważne jest jednak, że ogłoszono go na miesiąc przed inwazją na Ukrainę na pełną skalę, w której sukces Moskwa nie wątpiła. A teraz wyobraźmy sobie, że inwazja zakończyła się sukcesem, w Kijowie do władzy doszły prorosyjskie marionetki, a Ukraina stała się swego rodzaju odradzającą się częścią nowego Związku Radzieckiego. W tych nowych warunkach żądanie Moskwy nabrałoby zupełnie nowego znaczenia.

Teraz miałby on dodatkowy mocny wydźwięk, gdyż opierałby się na demonstrowanej sile militarnej i byłby wysuwany przez państwo, które rozpoczęło udaną ekspansję militarną w Europie, otwarcie i rażąco ignorując podstawowe normy prawa międzynarodowego. A dyplomatycznego znaczenia temu żądaniu w późniejszych negocjacjach z Zachodem dodałoby to, że zostało ono sformułowane z wyprzedzeniem, przed inwazją na Ukrainę, i stanowi, że tak powiem, stanowisko ugruntowane i ugruntowane od dawna, podstawę do dalszych dialog. To próba odzyskania, bez bezpośredniego konfliktu zbrojnego z NATO, choćby częściowej kontroli nad krajami wschodniej flanki NATO. Gdzieś w ten sposób oczekiwany szybki sukces zakrojonej na szeroką skalę inwazji na Ukrainę został przez nią z góry wpleciony jako jeden z elementów zapewniających realizację strategicznych celów polityki zagranicznej.

Jednak nie stało się tak, jak oczekiwano. Niepowodzenie moskiewskiego blitzkriegu na Ukrainie usunęło z dzisiejszego porządku obrad wymóg „zbierania pieniędzy” przez NATO. Nie oznacza to jednak wcale odmowy Moskwy osiągnięcia obranego celu strategicznego, a co za tym idzie miejsca i znaczenia wojny z Ukrainą w jej planach globalnej polityki zagranicznej.

Tak czy inaczej, ale jak widzimy, cele „SVO” na Ukrainie pozostają niezrealizowane przez Moskwę.

4. Być może zmiana podejścia Putina do wojny z Ukrainą wynika z rosnącej presji obywateli na władzę w związku z szybkim szerzeniem się wśród nich nastrojów antywojennych?
Jak pokazują różne sondaże opinii publicznej, od początku inwazji na Ukrainę na pełną skalę poparcie dla wojny i polityki Putina wśród obywateli Moskwy utrzymuje się na mniej więcej tym samym poziomie. Liczba Rosjan sprzeciwiających się wojnie utrzymuje się na stałym poziomie 18–22%. Wśród nich jest więcej osób młodych, nieco więcej kobiet niż mężczyzn. Ale ta grupa nie rośnie. Sporadyczne protesty, zwłaszcza ze strony żon zmobilizowanych kobiet, nie mają praktycznie żadnego wpływu na ten obraz. Lwia część ludności Moskwy popiera utrzymanie SVO na Ukrainie.

I taki stan rzeczy nie jest przypadkowy. Jej przyczyny nie ograniczają się do banalnego wpływu propagandy Putina. W rzeczywistości są one znacznie głębsze. Ponieważ leżą one na płaszczyźnie nie tylko osobistych ambicji Putina, ale także ambicji i mentalności ogółu ludności Moskwy. Dla tej populacji, w tym większość tzw. opozycji liberalno-demokratycznej Ukraina jest odwieczną i integralną częścią „rosyjskiego świata”. Jej istnienie na politycznej mapie świata poza granicami Moskwy jest dla jej obywateli ciekawostką historyczną, błędem wymagającym korekty. Nie zapominajmy też, że główną wartością polityczną dla zdecydowanej większości obywateli Moskwy jest wielkość ich państwa, której jedyną skalą pomiaru jest stopień strachu przed innymi krajami przed Moskwą. Jeśli istnieje taka wielkość i strach, rzeczywisty czy urojony, to dla zwykłego ludzkiego szczęścia ludność Moskwy jako całość nie potrzebuje już niczego innego. Zwłaszcza pokój na Ukrainie i działania antywojenne.

A więc odpowiedź na pozornie retoryczne pytanie starożytnej pieśni „Czy Rosjanie chcą wojny?” dziś już wszystko jasne. Chcieli tego i chcieli tego całym sercem. Innymi słowy, głębokie, psychologiczne i mentalne korzenie dzisiejszej agresji Moskwy na Ukrainę również nie zostały zrównane z ziemią. To zresztą pozbawia ideę osiągnięcia pokoju z Putinem jakichkolwiek perspektyw.

Co kryje się za pragnieniem Putina rozejmu lub pokoju z Moskwą jako przełożonej wojny

Jeśli jednak Putin nie chce pokoju, „SVO” nie osiągnął swoich celów, a w społeczeństwie nie ma realnych oznak, że „Rosjanie nie chcą wojny” itp., to dlaczego miałby aktywnie zabiegać o zawieszenie broni? Co i dlaczego chce w ten sposób osiągnąć?

Odpowiedź na to pytanie podpowiada nam dziesięcioletnia historia współczesnej wojny rosyjsko-ukraińskiej. Oczekiwany rozejm, o który prosi Moskwa i na który będzie nalegał Waszyngton, nie jest pierwszym w tej wojnie. Jak wykazano wcześniej, rosyjska agresja została „zamrożona” po Krymie, po Iłowajsku i po Debalcewie, a nawet wynegocjowała pokój z Moskwą w marcu 2022 r. (tzw. Porozumienia Stambulskie), czyli po rozpoczęciu pełnego inwazja na skalę. Co więcej, każda kolejna „gorąca” faza wojny, przerywająca stosunkowo spokojną i dłuższą fazę rozejmu, charakteryzowała się większą intensywnością, zaciekłością i skalą działań wojennych, a także liczbą formacji wojskowych i sprzętu wojskowego ściąganego przez Moskwę do agresji na Ukrainę i tym podobnych. Jak wynika z doświadczeń ukraińskiej krwi, Kreml okresy rozejmu pomiędzy „gorącymi” fazami wykorzystywał wyłącznie do kompleksowych przygotowań do wznowienia działań wojennych na szerszą skalę, do ogólnego wzmacniania swojego potencjału wojskowo-technicznego i poszerzania obecności swoich sił zbrojnych. w szczególności sił zbrojnych na terytorium Ukrainy.

Dlaczego więc sądzić, że teraz wszystko powinno wyglądać inaczej? Rzeczywiście, dziś jednostki moskiewskich sił zbrojnych biorące udział w działaniach wojennych na terytorium Ukrainy są już poważnie uszczuplone. Są one jakościowo i ilościowo niewystarczające do skutecznego kontynuowania wojny, zwłaszcza ofensywnej. Straty w personelu i sprzęcie wojskowym były zbyt duże. Siły zbrojne agresora potrzebują nowej potężnej mobilizacji, zorganizowania odpowiedniego szkolenia rekrutów, przegrupowania żołnierzy, poprawy zaopatrzenia w sprzęt wojskowy i tym podobnych. Jest to jednak niezwykle trudne do osiągnięcia w warunkach intensywnych działań bojowych, które stale wymagają kompensacji bieżących strat, czyli pochłaniają wszystkie rezerwy.

Zatem siły zbrojne Moskwy, zaangażowane w wojnę z Ukrainą, potrzebują ilościowej i jakościowej odnowy. Sukces w tej sprawie z kolei wymaga rozejmu. Innymi słowy, Moskwa potrzebuje zawieszenia broni, aby móc gruntownie przygotować nowe skuteczne działania militarne, w tym ofensywne.

Nie zapominajmy także, że porozumienia w sprawie długoterminowego zawieszenia broni, czyli rozejmu, którego chcą zarówno Waszyngton, jak i Moskwa, muszą zostać spisane na papierze jako dokument do podpisu. W praktyce międzynarodowej tego typu dokumenty zazwyczaj rejestrują na mapie linię demarkacyjną pomiędzy stronami. Oznacza to, że za obopólną zgodą stron wskazują, które terytoria podlegają czyjej jurysdykcji podczas rozejmu. Co więcej, na czas nieokreślony lub bardzo długi, jak to miało miejsce w projekcie Porozumienia Stambulskiego. Oznacza to, że osiągnięcie porozumienia w sprawie rozejmu otwiera Moskwie drogę do legitymizacji okupacji terytoriów ukraińskich.

Jednak czynniki czysto militarne nie są jedynymi powodami, które popychają Putina w stronę zawieszenia broni i rozejmu. Przecież w Moskwie „wybory prezydenckie” są tuż za rogiem. A stulatek z Kremla chciałby je spędzić w spokojnej atmosferze i w aurze pewnego zwycięskiego rozjemcy, który pokój osiągnął chwalebnym zwycięstwem w trudnej wojnie ze Stanami Zjednoczonymi i NATO. Osiągnięcie porozumienia w sprawie rozejmu przyczyniłoby się do tego w najlepszy możliwy sposób. Ale takie zjawiska, jak nowa fala mobilizacji i kontynuacja intensywnych działań wojennych, nie pasowałyby do tego majestatycznego obrazu kolejnego „zwycięstwa”. Dlatego Moskwa potrzebuje rozejmu także ze względów wewnętrznych politycznych.

Jakikolwiek pokój z Putinem w dzisiejszych warunkach jest niczym innym jak odroczoną wojną

Ponadto mniej lub bardziej długotrwały rozejm z Ukrainą mógłby potencjalnie przynieść Moskwie pewne korzyści w polityce zagranicznej. W szczególności od początku przyszłego roku w Stanach Zjednoczonych może już być nowy prezydent, a mianowicie Trump. Kreml widzi w tym zdecydowaną szansę na radykalną zmianę nastawienia Waszyngtonu do wojny rosyjsko-ukraińskiej. Istnieje możliwość, że nowo wybrany prezydent całkowicie odmówi jakiegokolwiek wsparcia dla Ukrainy, ze względu na skupienie się na wewnętrznych problemach Ameryki, stosunkach z Chinami itp. Oznacza to, że już za rok pozycja Kijowa w konfrontacji z Moskwą może znacząco się osłabić. Dlaczego więc nie miałaby na to poczekać?

Biorąc pod uwagę korzyści, jakie porozumienia o zawieszeniu broni niosą dla Moskwy, należy spodziewać się w najbliższej przyszłości intensyfikacji jej wysiłków na rzecz ich osiągnięcia. Wydaje się, że główne prace Moskwy skupiają się na dwóch obszarach. Pierwszą z nich będzie kampania propagandowa prowadzona za pośrednictwem zagranicznych mediów i różnych „pożytecznych idiotów Putina”, za pośrednictwem dyplomacji i tym podobnych. Jej celem będzie przekonanie opinii publicznej i kręgów politycznych Zachodu, że jest to korzystne i że nie ma alternatywy dla szybkiego porozumienia z Ukrainą w sprawie zawieszenia broni. Taka kampania zwiększyłaby presję zewnętrzną na ukraińskie przywódcy, aby zgodzili się na rozejm. Dostarczy także Waszyngtonowi dodatkowych argumentów za wdrożeniem „planu Bidena”.

Drugim kierunkiem będzie gwałtowny wzrost terroru wobec ludności cywilnej Ukrainy. Oznacza to, że mówimy o wzroście częstotliwości i intensywności rakiet, a nie tylko ostrzeliwaniu obszarów zaludnionych. Ich jedynym celem będzie wywarcie wewnętrznego nacisku ze strony obywateli Ukrainy na kierownictwo państwa, aby nie odmówiło ono rozpoczęcia negocjacji z Moskwą w sprawie zawieszenia broni i podpisania odpowiedniego porozumienia. Dziś praktycznie nie ma takiej presji. Zobaczmy, co z tego wyniknie.

Wydaje się jednak, że Moskwa rozpoczęła już intensywne prace w obu kierunkach.

Zatem rozejm, o który prosił Putin, wcale nie jest jego krokiem w stronę rozwoju świata, jak wielu naiwnym zachodnim politykom może się wydawać. To krok w kierunku kontynuowania wojny, ale lepiej przygotowanej, a przez to jeszcze większej i bardziej krwawej niż poprzednia. Jakikolwiek pokój z Putinem w dzisiejszych warunkach jest niczym innym jak odroczoną wojną. Już przez to przeszliśmy.

Analizowane powyżej przyczyny chęci osiągnięcia przez Putina zawieszenia broni w wojnie z Ukrainą, a także oczywista zbieżność stanowisk w dążeniu do osiągnięcia rozejmu między Moskwą a Waszyngtonem, stawiają na porządku dziennym szereg innych ważnych kwestii. Co przyniesie Ukrainie realizacja „planu Bidena”, jakie będą konsekwencje takiego kroku?

Jak korzystne jest to dla niej w perspektywie krótko- i długoterminowej? Jakie stanowisko powinien zająć Kijów w sprawie tego planu? Czy mam to poprzeć, czy odrzucić? A jeśli to odrzucisz, to jak? Jak zapobiec ewentualnej transformacji „planu Bidena” w „pakt Biden-Putin”? A czy Ukraina ma potencjał, aby sprzeciwić się polityce Bidena? Autor ma nadzieję, że na większość tych pytań czytelnicy będą mogli znaleźć odpowiedzi na większość tych pytań nieco później, w czwartej i ostatniej publikacji z serii poświęconej analizie „planu Bidena”.

spot_img
spot_img

W centrum uwagi

spot_imgspot_img

Nie przegap